Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

wzbierały melodią, która była jak początek. Barwy mieniły się dźwiękami. Nie wydarzyło się nic,
co popchnęłoby wskazówki zegara. Moje wnętrze pęczniało pragnieniem, które wzbierało poszuki-
waniem, aby dotknąć chwili, która powoduje zaskoczenie słowem, jakie utrwalone zamkniętą formą
świadczy o pięknie. Powtórzenie. Słowa. Tchnienie.
Nie miałem słów. Obudziłem się rano i nie mogłem powstrzymać wrażenia, że coś zniknęło.
Pomimo wspomnień i snu, powodujących uczucie zamknięte, zauważone, wyrażenia zjawiały się
jak mknące widoki. Chciałem wciąż więcej i więcej, jakby ten stan miałby nigdy nie minąć,
a stało się inaczej. Nie miałem wewnątrz słów. Nasłuchiwałem. Próbowałem doszukać się. Powtó-
rzenie. Pustka. Spojrzenie. Pustka. Słowo powodowało pragnienie. Pragnienie powodowało tęskno-
tę. Tęsknota powodowała pustkę. Pustka powodowała sprzeciw. Sprzeciw powodował słowo. Coś
jednak kryło się we mnie i było to zaprzeczenie. Kryło się we mnie nic, z którego zaczęły wyłaniać
się słowa. Skryty cień powodował oddalenie. Coś działo się mimowolnie. Powtórzenie. Rozczłon-
kowanie słowa. Chwila ulotna. Lingwizm wrzeciona. To tylko nić, myśl, słowa. Nic nie trwa wiecz-
nie, lecz to, co w niebycie jest ciągłe.
Słońce wtapiało się w moją skórę. Czułem powolność promieni. Coś sprawiało, że nie mia-
łem w sobie płomienia, który pobudza wnętrze. Trwałem od kilku dni w tym stanie niemal uśpionej
agonii i szukałem słów, które mkną, aby popłynąć wraz z nurtem marzeń. Nigdy nie pragnąłem cze-
goś na tyle niezwykłego, żeby czuć się zawstydzonym przez moje pragnienia. Miałem zaledwie
skryty cień, który nie ujrzał swojego odbicia. Czegoś mi brakowało, jakby słońce swoim promieni-
stym refleksem wżynało się w myśli, wypełniając je upalnym oparem. Nie mogłem nabrać powie-
trza, przenikało moje wnętrze mimowolnie. Czekałem na jeden fragment, na drobinę, która mogła-
by ponieść mnie ku przestworzom, ale nic takiego nie chciało się wydarzyć. Szukałem słów, aby
popędzić w otchłanie niebytu, gdzie istnieją tylko przeżycia, ale te okazywały się nieforemne,
w ogóle ich nie było, a ja trwałem w słonecznym marazmie i wszystko wydawało się prawdziwe.
To miała być jedynie chwila, która przeminie jak powtórzenie, jak słowa. Nasłuchiwałem. Czeka-
łem, co wydarzy się dalej.
Wciąż brakowało mi czegoś, co spowoduje rozkwit. Nie potrafiłem zrozumieć, że stan próż-
ni może trwać ciągle. Trwałem w oddaleniu i wszystko przemykało przede mną. Mogłem to zaob-
serwować i potraktować pamięcią i myślami. Lecz gdzie kryły się słowa, których potrzebowałem,
i które miały tworzyć iluzję czegoś od nowa? Poddawałem się biegowi chwil, który o mnie nie za-
pomniał. Pragnąłem i to uczucie budziło mnie, choć w efekcie okazało się wygaszeniem. Trzyma-
łem to w sobie, aby w końcu wybuchło, jakbym przyjemność miał czerpać z tej części, jakby nic
więcej los nie ofiarował, jedynie czas słów, którego nie byłem zarazem pewny, którego nikt nie cze-
kał.

Free download pdf