Przystanek Politechnika

(Kasia Kuszak) #1

Dzieciaki uczyły się przez Internet (ale jakość tego
rozwiązania dawała wiele do życzenia), nie widując siebie
nawzajem na żywo. Cóż, miało to trwać przez jedyne dwa
tygodnie.I takprzedłużałosięmozolnie–dokwietnia... do
maja... do czerwca... I nadeszły wakacje, kiedy „ktoś z
góry”, będący urzędnikiem o wiele wyżej posadzonym od
Agafona, zdjął większość restrykcji. Nie trzeba było nosić
maseczki dosłownie wszędzie, życie zaczęło toczyć się
wartko, choć epidemia nadal trwała. Liczba zachorowań
rosła. Lewij pamięta, jakmocnowkurzonybył ojciec, kiedy
odrzucano jego zalecenia. Mimo tak młodego wieku, jest
dobrzezorientowanym człowiekiem.Stwierdził, żegdybywe
wakacje „nikt nie odpuścił”, wszystko unormowałoby się
wcześniej. A we wrześniu uczniowie wrócili do szkół. A po
niecałych dwóch miesiącach ponownie zamknięto ich w
domach i skazano na nauczanie zdalne. I znów to
przekładanie nadziei. Mieli iść na normalne lekcje w
listopadzie... grudniu... po Nowym Roku... Wtedy liczba
zachorowań zaczęła wreszcie spadać. I luty... i marzec, i
kwiecień przesiedziało się przed komputerem... I POD
KONIECMAJANASTĄPIŁCUD.
Oczywiście, to, co właśnie opisałam, to tylko puste
kalendarium okresu, w którym wirus przejął władzę nad
ludźmiwcałymobwodziekemerowskim.
Lockdown(Lewijwypowiadałtosłowozewstrętemwgłosie)
wprowadzono tylko w Matczynej Drodze, a życie w innych
okolicznychmiastachżycietoczyłosięwzględnienormalnie,
tylko ludzie chorowali ciężko, azakładypogrzebowe ledwo
wyrabiały z robotą. Dzięki temu, epidemia tutaj trwała
krócej, niż kiedykolwiek indziej – w większości sąsiednich
osadtrwanadal,przezcoistniejeryzyko,żejeszczetuwróci.
Aż się wystraszyłam, czy może jestem zakażona i nawet o
tym nie wiem? Lewij spytał, czy nie kaszlę, czy nie drapie
mniew gardleiczynieutraciłamsmakuiwęchu.Wszystko
zemnądobrze. Machnął rękąi obojętnym tonem odparł, że
nawet, jeżeli coś złapałam, to co najwyżej przechodzę to
bezobjawowo. Ludzieżyjący w Kuzbasie bowiem jużsiętej

Free download pdf