Przystanek Politechnika

(Kasia Kuszak) #1

Już pakowała skromną, lewijową porcję do jakiejś
papierowej torebki, którą właśnie miała pod ręką.
OdebrałamjąodniejiposzłamzniądoNikolaja.
„Mówiłem,żechcęwplastikowej.”
„NOTAK!”
„Elizawieto...przepakujto,proszę,dojakiejśreklamówki...”
Podeszła do stołu, wzięła kilka sporych łyków wódki z
gwinta i mając łzy w oczach sięgnęła pod zlew, po siatkę
wypełnioną odpadkami zielonymi (skórkami owoców i tak
dalej). Wysypała z niej zawartość i przełożyła do niej
jedzenie.Wjejoczachbyłyłzyisatysfakcja.
Mi też już byłobliskodopłaczu. Nie wiedziałam, że jest w
staniemniezłamaćtaka...bucowatość.
Dałammureklamówkę.
Zatrzaskującdrzwizaczęłamkląćpopolsku.
Niepamiętam, corobiłam io czym myślałam przezkolejną
godzinę. Pamiętam, żepóźniej znalazłam sięna spacerze z
Aureliuszem. Oczywiście, szerokim łukiem omijaliśmy
cerkiew i dom rodziny batiuszki... Wieczór jednak był tak
ładny, że żałowałabym, gdybym nie wykorzystała go
jakkolwiek... nawet pomimo stanu psychicznego, który
wyglądał, jak wyglądał. Aureliusz to jednak potrafi
człowiekapocieszyć. Nie, żezachowywał się wobecmnie w
jakiś nieoczywistysposóbczy miałnieoczywistepomysłyna
poprawienie mi humoru, ale... przebywał ze mną. W
przeciwieństwie do Sergiusza, który został w domu, bo
znalazł jakiś zajebiście ciekawy artykuł w internecie i za
wszelkącenęmusiałgoprzeczytać.Nicnowego.
W pewnym momencie przydreptał do nas Lewij. Nic nie
mówiłam. Czekałam, aż on powiecokolwiek. Ale on teżnic
nie mówił. Chyba nie chcę wiedzieć, w jaki sposób
ElizawietaiAgafonprzemówilimudorozsądku...
Obdarzył mnie tylko tym swoim uśmieszkiem
zarezerwowanym specjalnie dla mnie – jakiejś tam Ameliji
DaszyRiekowejpotrafiącejmilczećtakdobrze,jakonsam.

Free download pdf