Przystanek Politechnika

(Kasia Kuszak) #1

oczywidziałamjakpokazujeminiemo, żemambyćcicho, a
chłopakom – by spali dalej. Śmiesznie wyglądał. Miał
wczorajszyzarostnatwarzyitakądziadkowąpiżamkę.
„Psst...ubierajsięiwychodzimy.Weźjakieśbuty, którenie
skrzypią.Najpierwidziemydolasu,apotemdocerkwi!”
No, nie powiem, o godzinie 4 nad ranem (!) nie myślałam
jeszczezbyttrzeźwo.
W pewnym sensieufam Agafonowi... aleniewpadłabymna
to, że jest zdolny do przeprowadzenia szturmu na cerkiew
specjalnie dla jakiejś tam dziewczynki, co przybyła tu z
Polski na parę dni. To cholernie dziwne. Lepiej jest być
przypadkowąPolką,niżjegorodzonymdzieckiem.
Znaleźliśmy się na polu za pensjonatem. Słoneczko
wschodziło, wszędzie cicho, na trawce rosa. Tak blado,
anemicznie, chciało się położyć na tej ziemi i wchłonąć w
grunt ze zmęczenia życiem. Ja się niepewnie na własnych
nogach czułam o tak szalonej godzinie. A ten mnie jeszcze
popędzał:„Amelijo, Amelijo! Doambony!”. Notoweszłam
za nim do środka po tej rozklekotanej drabince. W ogóle
bałam się, że załamie się podemną i spadnę, tak strasznie
trzeszczała, wtedy słyszałam „Ciszej wchodź, ciszej, na
litość boską, zwierzynę wystraszysz!”. A jednak, Agafon
jakośdostałsięzajejpomocąnagórę.Tużnadmojągłową,
zjegoplecównaskórzanympaskuzwisałatastraszna,choć
wyglądająca nadość lekką strzelba. I cyk, i już siedziałam
przyjegobokuoglądającMatczynąDrogęzmałychokienek,
przezktóremyśliwistrzelalizeswejbroni.Ambonatastała
stosunkowo blisko naszego domu, choć daleko od samego
miasta (polowanie nieopodal zabudowań, a co gorsza – w
ichkierunku–jestbowiemsurowozabronione),jakidaleko
od dębu mojego i Lewija i daleko od Drzewa Upiorów
NumerDwa.
Ale to nie tak, że my siedzieliśmy w milczeniu. Szepnął do
mnie gorączkowo: „Amelijo, czy polowała kiedyś pani na
dziki?” Zaprzeczyłam. „Chce pani spróbować? To ostatni
dzwonek, bo jak zrobi się całkowicie jasno, to na powrót
schowają się w głębi lasu. O, widzisz, Amelijo, tam

Free download pdf