Przystanek Politechnika

(Kasia Kuszak) #1

część swojego życia myślałam, że dzik ma łapy takie, jak


pies czy kot. Teraz już z całkowitą pewnością będę


pamiętała, że tak nie jest. „OH!” – zamruczał Agafon,


kontemplując piękno ostrości noża, który po chwili zatopił


się w cielsku dzika. Pociekła krew, pociekła z sierści na


brudną ziemię. Odsłoniły się organy, czarna materia


organów, wszystko pomieszane, poplątane, niewyglądające


tak schematycznie, jak w podręczniku do biologii, a ten


sprawnieprzecinałtoiowo, rozlewałysięjakieśsubstancje


i smród był nie do zniesienia. Prawie zwymiotowałam.


„Puść. Zobacz, czytamtendołekjestpusty. Ostatnio dałem


do niego wiadro kukurydzy. Zjadły?” No i był pusty, tylko


kamieniew nim leżały. „Dobra, toje wyjmij i połóż gdzieś


obok.”Zrobiłamto.Jawykładałamkamienie,aonwykładał


płuca, serce, wątrobę, jelitaiteinnenazewnątrzdzika, do


tego dołu właśnie. „Zasyp to jakoś. Ja go trochę powiążę,


byśmygonapodwórkoprzenieść mogli.” Butów jużmiżal


niebyło.Zgarniałamstopamiluźnypiasek,którymieszałsię


z krwią i organami tworząc jakże smacznie wyglądającą


breję. Tymczasem zwierzęzostałojużprzywiązaneracicami


do kija, którego jeden koniec położył sobie na ramieniu


Agafon, a drugi – ja. W ciągu pierwszych pięciu minut


dźwigania go, bark zaczął mnie boleć niemiłosiernie. Nic


jednaknie mówiłam, nieskarżyłam się, tym bardziej, żedo


domu naprawdę nie było już zbyt daleko. Naszego dzika


powiesiliśmy w sadzie na gałęzi tego samego drzewa, o


które rąbnęłam na krótko przed pierwszą rozmową z


Lewijem. Straszny widok. I jeszcze ta krew wyciekająca z


rozprutegociała,conadodateksplamiłamispodnie.


Ale to musiało potem wyglądać! Ja i Agafon idący


desperackim krokiem w kierunku cerkwi! Oboje w


zakrwawionymubraniu,onzestrzelbą,ajazwielkimworem

Free download pdf