Przystanek Politechnika

(Kasia Kuszak) #1

poziemniakachwręku.Tylkobrakowałojeszcze,byzanami


wybuchałyjakieśpożary, niczymw filmach.A takspokojnie


było.PoMatczynejDrodzeniktniechodził,Nikolajzapewne


spał twardo, a co najważniejsze – ZNAJDOWALIŚMY SIĘ


W ROSJI. I na całe szczęście, cerkiew nie jest budynkiem


monitorowanym. Towarzysz Izgoratov szeptał mi o swoim


planie,leczwpewnymmomenciesięzająknął.


Szczekanie. Mały piesek batiuszki, nieco wychudzony,


podbiegł do bramy jego domu i wył. Aż mnie w uszach


zmroziło, cholera! Odruchowo zaczęłam mówić „ciii...


ciii...”. Cóż, że nie przywykł do tego, iż o takiej szalonej


godzinie nikt ulicami nie chodzi. Już, już, modliłam się


rozpaczliwie, by w oknie nie ukazał się za chwilę Nikolaj,


ale...uff.Tonienastąpiło.Piesekschowałsięwbudzie.


Głupimaszczęście!PlanAgafonagłupiniebyłsamwsobie,


głupie było jedynie wprowadzanie gow życie i głupie było


dopuszczeniesiędo...nowłaśnie.


Chociaż wszelkie wpadki bezpośrednio wynikały z mojej


winy.


Gdystaliśmy jużpod cerkwiązdałam sobie sprawę, żesam


jej widok mnie stresuje. Zakręciło mi się w głowie... ale


przystawiłomnieniecodopionuspojrzenietychlodowatych,


niebieskich oczu. To nie spojrzenie było lodowate. Tylko


sameoczy.


Niemalże na palcach podreptaliśmy nie do głównego


wejścia, leczdotego drugiego, małegoi niezdobnego. Ono


zapyziałe wręcz było i, o dziwo, by dostać się do środka,


wystarczyło rozprawić się z tylko jednym zamkiem, do


którego,RZECZJASNA,KLUCZANIEMIELIŚMY.


...Ale Agafon dobrzeo tym wiedział i był przygotowanyna


takistanrzeczy,oj,był!„Muszęsiędostaćdodrutailatarki.


Potrzymajmistrzelbę.WwojskubyłemiLewijKartofielnyj,

Free download pdf