niegoARCHIWA CERKIEWNE(JAKTO SŁODKOBRZMI,
CHRYSTE!).Agafonmipomógłimnieprzyokazjiponaglał.
Może inie było zbyt dużo dozebrania, ale gdywisiała nad
namipresjaczasu,pajęczynywplątywałysięnamwewłosy,
w ogóle jakieś piski słyszeliśmy, myszy, szczurów czy Bóg
wieczego.
Było lekko po godzinie 5 nad ranem, kiedy to opuściliśmy
podziemia,stalerozglądającsię,czyabynapewnojesteśmy
niezauważalni. Pusto było w Matczynej Drodze. Dom
Nikolaja znowu spał, żadnej żywej duszy na chodniku.
Słoneczko świeciło, ja chodziłam po kolebce mojego
istnienia i czułam wszechogarniające dobro bijące od
ciężarutrzymanegoprzeze mnie worka. Tak... proszęsobie
teraz wyobrazić, moi ewentualni potomkowie, moi drodzy
młodzi Riekowi, jak to było, kiedy wasza stara Amelija
Dasza zdobyła coś, czego nie było wcześniej w muzeum
pamięci o naszym rodzie. Co było tajemnicą i co było
nieoczywiste. I ja miałam jej rozwiązanie we własnych
rękach! Tych, które teraz trzęsą się pisząc te zdania. To
będziecud,jeżeli kiedyśsiędoczytam tychwypocin. Kwiaty
kwiknęły, ptakiśpiewały, ziemiapowolisięnagrzewała,tak,
jak w poprzednich dniach mojego życia, a ja ZDOBYŁAM
ARCHIWA! I nadal mam, leżą na podłodze, na gazetach
przy łóżku, na którym właśnie sobie siedzę, ale o tym już
chybawspominałam.Z cerkwido domuniejest zbyt daleko.
Czułam się już nieźle, siły w miarę zdążyły już do mnie
wrócić. Rozmawiałam z Agafonem. Chyba nie chciał, bym
mu dziękowała. Gdybym oddała mu nawet oddała hołd
całując go w buty, byłoby to niewystarczające. A ja w tej
rozmowiejeszczegodobiłam.Boonpotwierdziłmojeobawy
o głowie czapli. Ona rzeczywiście oderwała się od ciała,
kiedy to Nikolaj wciągał ją do siebie, przez okno. I gdy to