drzwiamigabinetumegoulubionego(choćjedynego,jakiego
znam) myśliwego i wtedy... rozległ się dzwonek. Stojąc już
przytejłazience, cofnęłam sięispojrzałam wwizjer,takpo
prostu,zczystejciekawości.
IDOBRZE,ŻETOZROBIŁAM.
Kortyzol skoczył mi potężnie. Dawno mnie taki stres nie
przeszedł. Totakie dziwne uczucie, co biegnie mi od lewej
stronygłowyjakoś do poziomużołądka. Hmm, kiedyja tak
miałamostatnio?Oj,dawno.
Kogo ujrzałam w wizjerze? ANTONINĘ „RIEKOWĄ”
UJRZAŁAM W WIZJERZE! Te grubeszkłaokularów przed
durnymioczkami, tenkoczek,cojejsięzdążyłrozwalić,ten
ciotkowaty makijaż obleśny, tę syfną koszulę z syfnym
kołnierzem i syfnymi guzikami, już przepoconą całą. Cała
Antoninajestsyfnajakcholera.Wrazzeswojądziecinnością
iztym,żeprzyjechałapomnienadrugikoniecświata.
...Jakby, co to ma być? Pięć tysięcy kilometrów dzieli
LubowoiMatczynąDrogę.Cotuponiej?Przecieżmnieza
ucho nie zawlecze do Polski. To ja tu jestem tą dorosłą
prędzej, a nie ona. Jak już wspominałam, na temat
niektórych osób, kwestii i tego, jak życie po prostu po
ludziach sobie depcze, można się rozwodzić mega długo. A
wiadomo,jakaAntoninajest.Próżniowababazniej.
A to, co działo się przy tamtych drzwiach, trwało parę
sekund zaledwie. Nie wiem, czy wspominałam o tym, jak
któregoś dnia gadałam z Elizawietą o Antoninie właśnie.
Przybliżyłam jejnaszestosunki,itakdalej,itakdalej,sama
nie wiem czemu, Elizawieta chyba nie jest osobą godną
zaufania – nie dlatego, że wypaplałaby komuś powierzone
jej sekrety, bo niemakomu, lecz dlatego, żeniestroniłaby
odgłupichkomentarzy.