Duszakobietyzostałaodprowadzonaprzezduchypozaciało,
które doszczętnie spłonęło. Parę setek osób, chcące
przyjrzeć się bliżej słowiańskiemu pochówkowi, udało się
leśną dróżką na otwarte pole. Nakazano im utworzyć krąg
wokół mężczyznyobcującego ze śmiercią w sposób czysto
duchowy–pomagajączarazemistotomumarłym przedostać
się na drugi świat. Podpalał więc naręcza ziół, odprawiał
modły.
Amelija, której tym razem udało się stanąć w pierwszym
rzędzie, dostrzegała srogą powierzchowność owego
człowieka, aczkolwiek, miał w sobie dziwnie przyjazny
akcent.
- Przyjaźni ludzie przydają się wylęknionemu światu
choćby samą swoją obecnością; nieświadomym wsparciem - skwitowałanazakończenie.
Kiedypromykisłonecznezaczęłyprzedzieraćsięprzez
gęste chmury, ruszyli spacerować dalej. Amelija
pokierowała Aureliusza na złotowektorowy deptak. O tej
godzinie niewiele mieszkańców miasta i jego okolic
siedziało w domach. Roiło się tam od uczniów wszelakich
grup wiekowych, pracowników sklepów rozmieszczonych
po obu stronach owego deptaku. Na kamienną drogę z
malwowychklombówwypełzłyślimaki.
- Uczyłeś się może o ciągu Fibonacciego? – spytała
dziewczyna. - Ja ledwo co ciągi pamiętam, a co dopiero jakiegoś
Fibonacciego.
Stanęli przy większym ze skupisk ślimaków. Amelija
delikatnieujęławpalcemuszlęjednegoznichiprzybliżyła
Aureliuszowidotwarzy.
Odsunął się z lekkim wstrętem, choć po paru sekundach
wymownych spojrzeń z jej strony przejął mięczaka, który
zacząłsunąćleniwiepojegobladejdłoni. - To ciąg nadający geometrię organizmom żywym, ba,
nawetświadczyonieprzypadkowościtego, jakzakręcająw
kosmosiewszelkiegwiazdyipyływchodzącewskładDrogi