A potem do kamienicy przy ulicy Promienistej 11 wróciła
Amelija, by przeszkodzić im w przyjemnościach. Zastała
tam istne pogorzelisko. Brudne naczynia walały się
wszędzie, równieżnajejwłasnejkanapie. Pustabutelkapo
wódce cytrynowej leżała przewrócona na
Meilensteinowskich podręcznikach, tyle ztego dobrego, że
się nań nie wylewała. Bo była pusta. Musiała lać się
strumieniamidoust Sergiuszai Celestii, choć więcej szkód
wyrządziła właśnie chłopakowi. Sergiusz leżał bowiem na
podłodze w łazience, zwinięty w pozycję embrionalną, z
głowąwmisce.Zapachwymiocinzdążyłroznieśćsięjużna
całe lokum, choć Celestia uznała, że jest za zimno na
dworze, by je przewietrzyć. Sama siedziała przy stole w
kuchnipalącmiętowepapierosy.
Dopiero, gdy Ameliji z wodzy puściły nerwy zrobiła taki
raban, że nawet jej ojciec z domu obok byłby w stanie go
usłyszeć, gdyby tylko nie przebywał wówczas w pracy.
Kiedy zrobiło się już cicho, a łzy Riekowej nieustannie
ciekły tak obficie jak krew z klatki piersiowej przekłutej
nożem,Sergiuszwyszedłzłazienki.
- Muszę się rozebrać – stwierdził rzeczowo. Wrzucił z
siebie bluzę ubrudzoną wymiocinami, odsłaniając swój
beżowy binder. I choć spodnie miał całkowicie czyste,
również postanowił się ich pozbyć. Ale czemu to było tak
cholerniedziwne?Niepierwszyrazzwymiotowałnasiebie,
lecz wcześniej nawet to nie motywowało go do zmiany
ubrania, nie lubił się przebierać i rozbierać, ubrania, tak
naprawdę, niewiele go obchodziły, mogły być nie do
zniesieniaosyfione,brudneiśmierdzące,byle,bytuszowały
niepożądane zaokrąglenia jego sylwetki. Położył się na
kanapie,spoglądającnaCelestięwsposóbwyzywający. - Cosiętakgapisz?
- Nieprzyjdzieszdomnie?
Usiadła u jego boku, a on objął ją czule i nie mogąc się
powstrzymać – przyciągnął do siebie jej ciałko, które
wtenczas posiadał na wyłączność, które mógł – i nie
zawahałsię–pieścić.