konkurować w przekrzykiwaniusięz samą Riekową. Mieli
głos o tej samej mocy i wysokości, równy. Nie bardziej
donośny od głosu Kowalskiego-Meilensteina, jednak
AureliusziAmelijabylisobierówni.
Aureliusz brzmiał chociaż przyjaźnie. Brzmiał tak
przyjacielsko,żeażniewystarczającolektorsko.Nadawałsię
do czytania w małym, lubowskim kościółku, fara w Złotej
Wektorowej byłabydla niegoszczytem możliwości, jednak
żaden kapłan nie przyjąłby go do posługi w świątyni w
jakiejkolwiekmetropolii.
A potem siedziałchwilę w milczeniu, czekając, ażAmelija
skończyibędziemógłpodaćjejrękęnaoficjalnepowitanie.
Niedomarozdawałpojedynczezwrotkipsalmówdzieciakom,
a on – przyglądał się jejkątem oka. Jej głowazdawałasię
wodzić od jednej postaci do drugiej, nie poświęcając
wystarczającejuwagiżadnejznichosobna.
TylkoAureliuszmiałskupieniew oczach. Amelijapodtym
względem była taka sama, jak Jan, a nawet jak Radzio.
Przypominała swoich antagonistów tą jedną cechą, a
przecież od zawsze odbierała ją jako nieposzanowanie,
zniewagęwręcz!
- Cześć, jak żyje ci się w Złotej Wektorowej? – spytał
szeptem, nie chcąc przykuwać do dialogu zbędnej cudzej
uwagi.
Amelija gwałtownieodwróciłakuniemu głowę i wtedyjej
wzrokstał się skupiony, pytający. Milczała, spoglądającna
jegoszczupłątwarz. - Dziękuję wszystkim – odezwał się kapłan. – można
wychodzić, widzimy się w niedzielę o wpół do jedenastej.
Amelijo, co dzisiaj powtarzamy? Matmę, fizykę czy
informatykę?
Podniosła się z miejsca zmieszana. Nie patrząc ani na
mężczyznę, ani na chłopca, utkwiła wzrok w ziemię. Na
pewno chcę iść na te korepetycje? Od kiedy studia
politechnicznemiałybybyćczymś,cobyłobydlamniedobre,
wedle podręcznikowej teorii? Może nie stanowią one tego