Kolejnaimprezaupianisty.......................................................................
Kiedy dni dzielące licealistów do upragnionych
wakacjimożnabyłopoliczyćnapalcachobudłoni,Mateusz
zorganizował kolejną imprezę na swej posesji. Słońcu
zostało jeszcze dużo czasu na zajście za linię
złotowektorowego widnokręgu. Było bardzo ciepło, ale też
nienatyleciepło, bychowaćsięw domu.Amelijacieszyła
się z obecności Tomasza u jej boku, podobnie jak ona
leżącego na trawie, wpatrującego się w błękitne niebo,
popijającegotrunek.
Teraz Tomasz, jej dawny przyjaciel, chodził do
renomowanego poznańskiego liceum, klasę wyżej od
Małgorzaty Kowalskiej-Meilenstein. Znał Jana. Razem z
nim służył doeucharystii, równieżjako ministrant. Amelija
nie mogła przeboleć tego, że paradoksalnie miał więcej
wspólnegozichrodziną,niżonasama,mimotylulatstarań.
- Trudnouwierzyćmiw to, żewłaśniewtakiej atmosferze
postawiłam kamień milowy – zaczęła przemawiać,
wspomagana przez alkohol. – Chociaż ostatnio
powątpiewamwsłusznośćtegookreślenia.Tamtowyznanie
zaprowadziło mnie do kupna podręczników, wiadomo, ale
rozmowa, która miała ukoić jakkolwiek to, co czuję, nie
odbyłasię. Właściwie totarozmowa miałabyć kamieniem
milowym,alecoztego,żenawetpoprzeproszeniuJana,po
tym, jakmiwybaczył, niewygasłamojachęć podążaniaza
nim na politechnikę? Co ja tam będę robić? Szukać
kolejnych przełomów, które nie nastąpią! Tyle było
przełomów, powiązanych z grupą liturgiczną, z liceum w
Złotej Wektorowej! Sęk w tym, iż żaden nie był tym
ostatecznym, bo oczywiście, Jan zawsze pozostawiał tej
kwestii otwarte zakończenie, które, umówmy się... nie jest
żadnym zakończeniem. Zostawiał mnie niedoinformowaną
w zakrystii przed laty, zostawiał mnie za furtką pod jego
domem,ażteraz,wtakichchwilach,jakta,kiedydowyboru
studiówjestjużtakmałoczasu,bopojedynczelataupływają
corazszybciej,gdyrobięsięstarsza,uświadamiamsobie,że