Humory pedagogiczne

(Kasia Kuszak) #1

I tak przez... nawet nie wiedział ile. Nie żegnał się z Magister
Jadacznicą, nie żegnał się z Florkowską.
Ostatnią rzeczą, którą od niej usłyszał było to, że Jędrzej
Schultz nigdy jej o nim nie wspominał, choć podczas ich krótkiego
związku poznała osoby, które określał mianem najważniejszych.


Z nikim się nie żegnał. Nie odwiedzał kompartmentów ani
wzgórza, z którego łapał kiedyś dusze.


Już jak pracował w fabryce, to nie istniał, przestał być. Aż w
końcu odesłano go do domu. Niczego nie podpisywał i niczego nie
spamiętał z drogi powrotnej. Zapamiętał tylko ulicę Żniwną, furtkę
i drzwi domu. Wczesnojesienne słońce oślepiało groby. Płotu
wbitego w ziemię do góry nogami już nie było, ale umknęło to jego
uwadze. Zapomniał również o duchu Estradzisty.


Miał przed sobą prawdziwą kobietę – Zelotypię. Westchnął z
ulgą gdy zobaczył, że jej ciało nie zmieniło się przez te miesiące.
Nawet nie wiedząc kiedy, zasnął.
A potem obudził się i pomyślał: „Nie ma to jak dom. Nie ma
to jak cmentarz i nie ma to jak śniadanie z dostawą do samego
łóżka.” Otworzył oczy. Zapachniało mu kleikiem ryżowym.
Cudowny zapach dzieciństwa! A na brzegu łóżka – najbliższa mu
kobieta, matka – Zelotypia!
— Wsta-je-my! – powiedziała nibyśpiewem. Jej miękka dłoń
(z niepomalowanymi paznokciami) dotknęła go w ramię.
Bitterböse przeciągnął się i ziewnął rozkosznie. – Tak się cieszę, że
cię zwolnili.

Free download pdf