Przetarł zaspane oczka. Powędrowały na brzuch matczyny, w
którym się rozwijał przez całe dziesięć miesięcy i na waginę, którą
wyłaniając się – rozerwał. „Platynowa wagina – moja mama jest
najlepsza”, pomyślał wtedy, uświadomiwszy sobie, jak wielką ulgę
przyniósł mu powrót do Warszawy.
— Zjedz, kochanie. Zrobiłam ci kleik ryżowy. A wiesz, że
wyszedł mi idealnie? – złapała łyżkę i zanurzyła ją w misce. – Ach,
jaki sztywny, sycący! W sam raz na pusty brzuszek.
Uśmiechnął się od ucha do ucha. Przełykał i był gładzony po
włosach.
— Mamo, tak mi się nie chce wstać, a chce mi się siku... -
jęknął po zakończonym posiłku.
— Przynieść ci lejek?
— Tak, poproszę. I zapomniałaś zrobić mi kawę!
— Najmocniej cię przepraszam, kochanie. Daj mi trzy
minutki.
Wstała, podrapała się w pośladek. Bitterbösowi nadal kleiły
się oczka. Ziewnął i zaczął tracić świadomość... ale wtedy Zelotypia
usunęła z niego kołderkę i spodenki. Osadziła lejek na jego prąciu.
— Siusiaj. Siii...
Posłusznie wykonał jej polecenie. W nagrodę dostał kawę.
— Jest taka, jak lubisz. Z dwóch łyżeczek. Dodałam jeszcze
ekstrakt z wanilii, aby ci sprawić przyjemność.
Wziął łyka i kawa tak mu zasmakowała, że zażądał drugiego
kubka. Wypił i po chwili znowu musiał oddać mocz.
— Dziś jest twój dzień. Jak jeszcze mogłabym ci sprawić
przyjemność?
— Co to znaczy: mój dzień?