— W domu siedzę, a co! Z matką i z Babisią.
— I...?
— I to wszystko. Wstaję, siadam przed telewizorem. Oglądam.
Jem coś. Już mi dupa odpada.
Bitterbösa otoczyła ironia. Napierała na niego z duchotą tego
dnia, aż poczuł się niekomfortowo.
— Powinieneś stać się bardziej wyczulony na pewne sprawy.
- kontynuował Estradzista.
— Czułość, czułość, ciągle tylko dzisiaj o tej czułości, jak dla
bab, gadają.
— Możemy zastąpić wyczulenie synonimem. Niech będzie
zatem spostrzegawczość. Jak zwał, tak zwał. Czy to już brzmi lepiej?
— Tu już nie ma na co być spostrzegawczym.
— Zawsze jest coś, czego jeszcze człowiek nie dostrzegł.
Korzystaj ze swojego przywileju bycia człowiekiem i póki jesteś –
dostrzegaj.
— W domu ciągle ciemno, od dwudziestu czterech lat nic się
nie zmieniło. Na cmentarzu raz na pół roku postawią jakiś nowy
nagrobek. A ja swoje przestudiowałem, swojego się nauczyłem.
Dotarłem do końca. Do szklanego sufitu.
— I na co ci była szkoła, na co ci były studia, kiedy widzisz
tylko to, co widzialne?
— Wypraszam sobie! Jestem magistrem psychologii,
specjalistą od dusz!
— I co zrobisz z tytułem magistra psychologii? Zajmiesz się
jakąkolwiek duszą, która potrzebuje pomocy?
— Wiedza dla wiedzy – wzruszył ramionami. – co to, każdy z
wyższym wykształceniem musi gdzieś pracować?