Polityka - 25.03.2020

(Barré) #1

[ SPOŁECZEŃSTWO ]


Na jednej szali znalazły się najcenniejsze przyrodniczo obszary
o randze krajowej i nie tylko (np. Białowieski PN jest na liście
Światowego Dziedzictwa UNESCO). Na drugiej szali – interesy
społeczności lokalnych, nierzadko doraźne, skupione na tu i te-
raz, uwikłane w różne zależności. I wola radnych jednej gminy
może przesądzić o przyszłości wiekowych lasów, rzadkich gatun-
ków roślin i zwierząt, niezwykłych form geologicznych, najpięk-
niejszych krajobrazów. Ciekawe, dlaczego nikt nie pomyślał, żeby
scedować na samorządy ostateczne decyzje dotyczące choćby
przyszłości autostrad czy linii kolejowych. Zgadzają się, to bu-
dujemy, mówią „nie” – chodzimy pieszo.


Co narodowe narodowi
Miłośnicy przyrody, skupieni w różnych organizacjach, pró-
bowali przełamać impas. Dziesięć lat temu pod hasłem „Od-
dajcie parki narodowi” zebrali 2 5 0 tys. podpisów na rzecz oby-
watelskiego projektu nowelizacji ustawy o ochronie przyrody.
Chodziło o powrót do regulacji sprzed 2001 r., kiedy samorządy
nie „uzgadniały”, tylko „opiniowały” (podobne przepisy obo-
wiązują w większości państw europejskich, a także w Kanadzie
i Nowej Zelandii). W uzasadnieniu projektu autorzy napisali,
że prawo do uzgadniania jest niesprawiedliwe, bo daje niewiel-
kim grupom mieszkańców wyjątkowy przywilej – decydowania
w imieniu całego narodu (także wbrew woli większości) o za-
chowaniu lub nie dziedzictwa przyrodniczego wyjątkowego
w skali kraju, Europy i świata.
Obywatelski projekt trafił do Sejmu w 2011 r., na krótko przed
wyborami do parlamentu. Według Krzysztofa Worobca, założy-
ciela Stowarzyszenia Sadyba (ochrona krajobrazu kulturowego
Mazur), który stał się twarzą tego projektu, posłowie nie chcieli
się narazić samorządowcom. Zaczęła się gra na zwłokę. Gra
długa, choć projekt był krótki (1 strona A4). Otóż inicjatywy
obywatelskie, w odróżnieniu od poselskich czy rządowych, nie
lądują w koszu po zakończeniu kadencji. Sejm, jeśli nie zdąży,
musi się nimi zająć jeszcze w następnym rozdaniu. Więc z tym
parkowym bujał się aż do jesieni 2015 r. Bez finału w postaci
głosowania. Nie pomogła pozytywna opinia Biura Analiz Sej-
mowych ani przychylne stanowisko rządu.
Lata mijają, a pat trwa. W grudniu 2019 r. w odpowiedzi
na interpelację poselską Moniki Rosy (KO) dotyczącą tworze-
nia Parków – Turnickiego, Jurajskiego i Mazurskiego – Małgo-
rzata Golińska, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu, od-
powiedziała: „Działania te są obecnie utrudnione ze względu
na niewystarczający poziom akceptacji społecznej. Aktualnie
w Ministerstwie Klimatu nie są prowadzone prace zmierzające
do utworzenia wymienionych parków narodowych”. Krótko
mówiąc, resort odpowiedzialny za przyrodę abdykował.


Niepokoje jagodożerców
Dlaczego samorządowcy nie lubią parków? Ze strony nie-
chętnych im gmin najczęściej pada argument, że hamują
rozwój. Działająca na rzecz przyrody organizacja WWF Pol-
ska powiedziała niedawno: sprawdzam. Na podstawie da-
nych GUS przygotowała zestawienie pokazujące, jak w latach
199 5–2016 rosły dochody gmin na terenie parków narodowych
(także w otulinie) i poza parkami (w tym samym województwie
i nie dalej niż 70 km od parku). Wyszło, że gminy parkowe mają
się co najmniej tak samo, a przeważnie ciut lepiej.
Dr Marek Giergiczny z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmu-
jący się naukowo ekonomicznymi aspektami ochrony przyro-
dy, nie zna żadnego opracowania potwierdzającego w sposób
wiarygodny ten rzekomy negatywny wpływ parków narodo-
wych na rozwój. Zna natomiast mnóstwo badań, z których
wynika, że nadanie jakiemuś obszarowi tego statusu działa
marketingowo, przyciąga ludzi, usposabia ich pozytywnie.


Wycinek świata podniesiony do tej rangi są gotowi wycenić
dwa razy wyżej, niż wyceniali wcześniej.
A okoliczni mieszkańcy? Może być tak – tłumaczy Giergiczny


  • że lokalna społeczność dostrzega tylko jedną stronę meda-
    lu: koszty bez korzyści. Bo na przykład nie kojarzy napływu
    turystów, którym można zaoferować różne usługi i dobra,
    z sąsiedztwem parku, tylko przypisuje zasługę własnej przed-
    siębiorczości albo ogólnym zmianom w upodobaniach ludzi.
    Analiza konfliktów towarzyszących parkom wykazuje, że ich
    oponenci nierzadko obwiniają parki o ograniczenia, które wcale
    nie są z nimi związane. Albo o utratę możliwości inwestycyjnych,
    które były iluzoryczne. Badanie przeprowadzone w latach 90.
    w Mazurskim Parku Krajobrazowym wykazało, że opór prze-
    ciwko podniesieniu tego obszaru do rangi dobra narodowego
    niekoniecznie wiąże się z obawą przed nowymi restrykcyjnymi
    przepisami. Miejscowi bardziej obawiali się tego, że w nowych
    realiach ograniczenia, które już od dawna obowiązują na tym
    terenie, będą lepiej egzekwowane. Słowem, jakimś inspektorom
    otworzą się wreszcie oczy na tolerowane dotąd rozmaite samo-
    wolki, budowle zbyt blisko wody, zagrodzone brzegi jezior itp.
    Z kolei w badaniach Ojcowskiego PN odkryto, że większość
    mieszkańców docenia związane z parkiem atuty rozwojowe.
    Jego przeciwnicy stanowią mniejszość, lecz głośną i widocz-
    ną w mediach. Jeszcze inaczej jest w Puszczy Białowieskiej.
    Tam, wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, okazało się,
    że przerób drewna ma znikomy udział w lokalnej gospodarce.
    Dużo bardziej liczy się sektor usług związanych z turystyczną
    atrakcyjnością. A dochody ze zbiórki runa leśnego tylko mar-
    ginalnie wpływają na stan budżetów domowych.
    Mijają lata, a te grzyby, jagody i chrust, których jakoby nie
    będzie można zbierać, gdy powstanie park narodowy, wciąż
    stanowią dyżurny straszak. Mocno naciągany. Bo w parkach
    narodowych są różne strefy ochrony. Mało kto wie, że tylko
    niewielka część (obecnie 21 proc.) powierzchni tych parków
    podlega rygorom ochrony ścisłej, wykluczającej ingerencję
    człowieka. A im większy park, tym większe możliwości za-
    rządzania strefami, tak by ludzie mieli swoje jagody i grzyby,
    a przyroda swoje dzikie sanktuaria.


Front i zaplecze
Orędownicy nowych parków są świadomi, że samo pokona-
nie oporu samorządowców nie sprawi, że parki zaczną wyrastać
jak grzyby po deszczu. Zniknie tylko przewaga jednej ze stron.
Zastanawiają się, co zrobić, żeby włodarze i lokalne społeczno-
ści przestały być na „nie”. Jedni mówią: trzeba przekonywać,

Bieszczadzki Park Narodowy.

Free download pdf