ludzie style
branży mody jest bowiem nie tyle ją
pokazywać, ile sprzedać. A z tym jest
kłopot. Odwiedzany rocznie przez 11 mln
zagranicznych gości Mediolan, stolica
włoskiego luksusu i szyku, to dziś miasto
duchów. A właśnie tu turyści zostawiają
4 na 10 wydawanych przez nich w całych
Włoszech euro. Tylko w tym mieście hote
le tracą obecnie 3 mln euro dziennie, a to
powe restauracje w handlowej dzielnicy,
kiedy jeszcze były otwarte, liczyć mogły
ledwie na 100 euro dziennego utargu
Nic dziwnego, że spanikowany świat
mody gotów był dać wiarę najmniej na
wet wiarygodnym pogłoskom. „New York
Times”, dla przykładu, podsłuchał, jako
by z powodu ograniczeń transportowych
z Włochami marka Louis Vuitton użyła
osobistego samolotu jej szefa, a przy
okazji trzeciego najbogatszego człowieka
na świecie, Bernarda Arnaulta, by prze
wieźć co droższą galanterię ze swoich
włoskich sklepów do mniej zarażonej
Francji i tym sposobem ratować sprzedaż.
Tyle że – na zdrowy (nomen omen) ro
zum – czemu miałby to robić? W Paryżu
po Galerii LaFayette czy Bon Marche
już wtedy hulał wiatr. Podobnie na tro
tuarach rue Saint Honore i okolic, zwykle
zajętych przez kolejki czekające przed
drzwiami luksusowych salonów Her
mesa, Chanel czy właśnie Louis Vuitton.
Tworzący je przybysze z Chin zostali
w domach. Co prawda wśród turystów
zagranicznych Chińczycy plasują się tu
dopiero na piątym miejscu pod wzglę
dem liczebności, ale wydają najwięcej:
w Paryżu średnio 3,4 tys. euro na osobę,
z czego blisko jedną trzecią na zakupy.
Jesteśmy z wami
Rynek dóbr luksusowych jest dziś
uzależniony od Chińczyków i turystów.
Co często na jedno wychodzi. Na Chiny
przypada 48 proc. obrotów Gucci, 43 proc.
Prady, po 40 proc. Burberry czy skupia
jącej głównie marki zegarkowe grupy
Richemont. Jeśli jednak dodać do tego
zakupy Chińczyków na wyjazdach, może
się okazać, że w chińskich domach znaj
duje się grubo ponad połowa wszelkich
luksusów tego globu. Dlatego w pesymi
stycznym wariancie tylko z tego jednego
powodu eksport samych włoskich ubrań
spadnie w tym roku nawet o jedną trzecią.
Zdaniem najnowszych wyliczeń Bern
stein and Boston Consulting Group cała
branża straci nawet 40 mld euro i spad
nie do poziomu sprzed pięciu lat. „Przy
gotujcie się na zmarnowany rok” – piszą
w komunikacie.
Przed wybuchem epidemii Chiny były
dla najdroższych marek prawdziwym
eldorado. Co prawda w pewnym mo
mencie Xi Jinping postanowił ukrócić
korupcję, która w jego kraju malowniczo
przejawiała się wręczaniem skromnym
urzędniczkom torebek z krokodylej skóry,
a decydentom zegarków o wartości spor
towego samochodu (czasem w komple
cie z rzeczonym autem), co skutkowało
chwilowym zastojem na rynku luksusu.
Później jednak wszystko wracało do nor
my. Normy, trzeba dodać, imponującej jak
na zachodnie standardy. Przy arteriach
handlowych szykownego dziś Szanghaju,
ze szpalerami okazałych, wielopiętrowych
centrów handlowych, słynna londyńska
Oxford Street wygląda bowiem jak osie
dlowy pasaż. W jeden tylko Dzień Singla
na jednej chińskiej zakupowej platformie
Alibaba Chińczycy zostawili 38,4 mld dol.,
czyli ponad jedną trzecią rocznego budże
tu Polski.
Dlatego francuskie, włoskie czy szwaj
carskie marki, mając dodatkowo w pa
mięci, że w Chinach żyje dziś więcej
miliarderów niż w USA i Indiach razem
wziętych, rozpieszczały chińskich klien
tów specjalnymi imprezami, kolekcjami
czy edycjami. Tylko na Chiński Nowy
Rok – a tu wydatki sięgają 130 mld euro,
czyli równowartość już całego budżetu
Polski i Słowacji łącznie – odrębne linie
szykowali Fendi, Ralph Lauren, Loewe,
Diane von Furstenberg czy choćby pro
ducent popularnych rajstop Calzedonia.
Dziś, kiedy w wielu miastach Chin
zamknięto sklepy, nie ma ich gdzie
sprzedać. Niby jest internet, ale mało
kto chce ryzykować kontakt z kurie
rem – ice versa zresztą. Ii v mało kto ma
do drogich zakupów głowę; wszak nie
czas żałować róż, gdy płoną lasy. Wiele
marek, jak Chanel, Prada czy Burberry,
musiało odwołać swoje pokazy. Wiedzą
jednak, że Chińczycy – żyjący dziś w po
czuciu ostracyzmu ze strony Zachodu
- podziękują im, jeśli z chińskim naro
dem okażą solidarność. Nie bez powodu
więc w trakcie pokazów w Mediolanie
wyświetlano na ekranach serduszka
z napisem „Chiny, jesteśmy z wami”,
a czołowi producenci najdroższych ubrań,
dodatków czy biżuterii sypnęli groszem.
Właściciel Gucci przeznaczył 1,1 mln
euro na Chiński Czerwony Krzyż, grupa
LVMH zabezpieczyła 2,3 mln dol. na me
dykamenty, Chanel wsparł Chiny kwotą
1,4 mln dol., a Hermes dorzucił 760 tys.
euro na jedną z chińskich fundacji me
dycznych. Niemało, choć w obliczu epide
mii w Europie sama tylko marka Moncler,
relatywnie mała, wsparła jeden z medio
lańskich szpitali kwotą 10 mln euro.
Luksus na peryferiach
Zażyłość i związki zachodniego świata
blichtru i Chin są imponujące, zważyw
szy, że dla Chińczyków przygoda z modą
zaczęła się ledwo 30 lat temu. „Traktowali
mnie jak gwiazdę filmową. Wróciłam nie
mal ślepa od blasków fleszy” – wspomi
nała w 1993 r. włoska projektantka Laura
Biagiotti, przecierająca zachodnim kre
atorom szlaki w Chinach. W tym samym
roku na specjalne zaproszenie władz
do Pekinu zawitali Gianfranco Ferre i Va
lentino. Cel: dodać glamouru pierwszym
międzynarodowym targom mody. Feto
wani niczym głowy państw spotkali się
nawet z ówczesnym I sekretarzem partii,
który osobiście wydał polecenie, by ko
lekcje obu mistrzów krawiectwa eskor
towało wojsko. Chiny ogarniało właśnie
konsumpcyjne szaleństwo, a jego prze
jawy bywały co najmniej osobliwe. Dość
wspomnieć, że w pekińskim Tian Tan Par
ku, jak relacjonowała wysłanniczka ame
rykańskiego „Womens Wear Daily”, odby
ła się w tamtym czasie zatwierdzona przez
władze uroczystość nabycia pierwszego
ferrari przez mieszkańca Chin. Cztery
lata po masakrze na placu Niebiańskiego
Spokoju „ludzie nie mówili już o demo
kracji, tylko o pieniądzach” – notowa
ła dziennikarka.
Ferre i Valentino, jak pisała, stali się
ambasadorami stylu w kraju głodnym
mody, wzornictwa i technologicznego
knowhow. Dziś, kiedy Chiną są potęgą
w każdej z tych kategorii, ze szczegól
nym uwzględnieniem tej trzeciej, brzmi
to jak żart, jednak jeszcze w 2005 r.,
kiedy na tamtejszy rynek wchodził
„Vogue”, jego łamy zajmowały głównie
encyklopedyczne wypisy, wyjaśniające
historię mody oraz instrukcje obsługi
drogich marek.
Nic dziwnego, mówimy o kraju, w któ
rym starsze i średnie pokolenie chodziło
w mundurkach Mao, a szminki i torebki
należały do rzadkości. „Kary za publicz
ną próżność były zbyt wysokie, by ryzy
kować” – przypominało BBC. Swoje wra
żenia z Szanghaju, uważanego za stolicę
chińskiego stylu, dziennikarze tej stacji
podsumowali dosadnie „panie natapiro
wane, panowie w garniturach z nieoder
waną oękawa metką”.d r
Choć uniformizacja stroju do dziś
widoczna jest nawet w zamożnych
Na Chiny przypada
48 proc. obrotów
Gucciego, 43 proc. Prady,
po 40 proc. Burberry
czy grupy Richemont
(zegarki).