Polityka - 25.03.2020

(Barré) #1

Ci, co przyszli po zakwas w ostatni piątek, pojawiali się szyb-
ko i szybko znikali. Starsza pani przyszła właściwie po pieczy-
wo. Nie ma Facebooka, nie za dobrze radzi sobie z komputerem.
Po prostu lubi dobre pieczywo. Zaopatrzona w gumową ręka-
wiczkę sięgnęła po małe zawiniątko. Chwilę ważyła je w ręce,
jakby to było coś niezwykle cennego. Przedostatni zakwas
wzięła młoda dziewczyna. Widać, że na miejsce szła szybko.
Może nawet biegła. Bardzo jej zależało, bo jeszcze dziś pakują
z mężem dzieci i wyjeżdżają z Warszawy do domku w górach.
Nie żeby uciekali. A właściwie to chyba jednak uciekają. Będą
sami piekli chleb, z nikim nie będą się widywać. Trzeba ratować
dzieci. Ostatnie zawiniątko wziął pan w okularach. Niewiele
mówił, ale ładnie się uśmiechał.


Szeryf, ten od niecałowania dziewczyn
To pracownice zaczęły na niego mówić szeryf. Pewnie przez
sumiaste wąsy. Kupił to i sam też już tak o sobie mówi. Co prawda
nie ma kapelusza. Ale za to ma to. I zza biodra wyciąga spryski-
wacz do kwiatów. W środku płyn odkażający. Domowa robota.
Jak wojna z wirusem, to wojna. Kiedyś w tym mieście na czołgi
szło się z butelkami z benzyną. Teraz na wirusa idzie się ze spi-
rytusem z Biedronki. Jak klienci go pytają, czy to ten rządowy,
to odpowiada, że ten rządowy to mają tylko w telewizji.
W Polsce nigdy nie rozpieszczało się ludzi. Szeryf wie, co mówi,
bo w biznesie jest już od początków kapitalizmu. Zaczynał
od szczęki na ulicy Meksykańskiej. Z tą szczęką to zresztą zabawna


sprawa, bo o Meksyku miał uczyć dzieci w szkole. Państwo wy-
kształciło go na nauczyciela geografii z tytułem i dyplomem. Ale
wtedy też nie rozpieszczali. Za jeden dzień handlu pietruszką
miał więcej niż za miesiąc uczenia w szkole. Jak się cywilizował
rynek, szczękę zamienił na budę na dzikim bazarku. Jak i stamtąd
go wykurzyli, poszedł handlować pod przychodnię.
Warzywniak przy ulicy Międzynarodowej to już czwarta loka-
lizacja na Saskiej Kępie. Wszystkie były w obrębie 500 m, bo się
zżył z klientami. I ma nawet takie poczucie, że i oni zżyli się
z nim. I dlatego zaczął pisać te kartki, żeby ludzie jakoś nie tracili
fasonu, bo zupełnie im z tym nie do twarzy. Pierwsza była kartka:
„Dbajmy o zdrowie swoje i personelu, maksymalnie 2 osoby.
Nie całować dziewczyn z obsługi”. Po kilku godzinach na dru-
giej karteczce dopisał jeszcze: „Wąsacza też nie”. Żarty żartami,
ale sam zaczął sprzedawać, żeby mniej narażać ekspedientki,
bo zaczęły się bać.
Trzy dni później na drzwiach do jego warzywniaka pojawił się
już niemal manifest. Oddzielna kartka poświęcona wzrostowi
cen, bo klienci szybko to wyłapali. W tydzień ceny niektórych
produktów poszły w górę nawet o 20 proc. Inne z kolei trudniej
dostać. Z dobrą cytryną zrobiło się krucho. Ta z Hiszpanii się
kończy. Po niej na giełdach powinna się pojawić ta z RPA, ale
jeszcze jej nie ma. Po tej z RPA przychodzi ta z Chile. Podob-
no najlepsza. Tylko czy będzie? Szeryf mówi, że nie wiadomo,
co będzie, więc tym bardziej nie można się poddawać teraz,
kiedy to wszystko dopiero się rozkręca. Każdego dnia o godzi-
nie 8 rano otwiera swój warzywniak. I co jakiś czas dopisuje
nowe karteczki. Ostatnio zabraniał: „Macania towaru i perso-
nelu”. Może to nie najlepszy żart. Z drugiej strony czasy też
nie są najlepsze.

Na ulicach zaroiło się od komunikatów. Na sąsiedniej stronie: piekarnia
Cała w Mące i słynny zakwas od Moniki oraz warzywniak Szeryfa.
Powyżej: Warszawski Bar Mleczny: kupić można, ale jeść trzeba już w domu.

Free download pdf