W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

mieszkaniec mojego bloku, który chyba, a właściwie raczej na pewno mnie kojarzy i chociaż
nigdy nie przyznaliśmy się formalnie do tego, że się „kojarzymy”, z pewnością rozmawiał on
o mnie z innymi, bo słyszałam wiele wyraźnie dotyczących mnie uwag, kiedy przechodziłam
obok ich paczki. Ja jednak nigdy na niego nie patrzyłam, żeby uniknąć ewentualnych
prowokacji, do tego stopnia, że nawet nie znałam znajdującego się na jego Plakietce
nazwiska. W każdym razie, nie zdziwiłabym się wcale, gdyby nie omieszkał wypomnieć mi
czegoś w tak ostentacyjnie nieformalny, to znaczy, niebezpośredni, ale jednak jawny sposób,
również i w tej sytuacji.
Najbardziej zagadkowa była dla mnie jednak sama jego obecność. Czy mógł mnie
śledzić? Narobiłam przecież dużo hałasu, wychodząc rankiem z tą walizką na kółkach i
oczywiście byłam doskonale widoczna z okien. Chyba że to rzeczywiście zbieg okoliczności
i teraz to on myślał, że ja go śledzę? W każdym razie, bardzo mi się nie podobało, że stanął
akurat za mną i nie chciało mi się wierzyć, że mógł to być przypadek. Bez względu na to, czy
śledził mnie wcześniej, musiał tu podejść od razu po tym, jak mnie tu zauważył, a
przynajmniej, kiedy zauważył, że podchodzę do kolejki i zamierzam sobie w niej postać.
Teraz będzie mógł obrócić przeciwko mnie każdy mój ruch, każde spojrzenie, każde
działanie i byłam przekonana, że wraz z jego pomocą i moją nową Plakietką szybko okryję
się złą sławą w izbie przyjęć, a nawet w całym szpitalu.
Kiedy na przykład zaczęłam rozglądać się na boki, prawdopodobnie w celu pozbycia
się narastającego we mnie napięcia i zajęcia się czymś, by choć odrobinę zmienić tor moich
myśli, poczułam się zupełnie tak, jakby z moich ust wyszły słowa: “A ja się wcale nie
przejmuję, że ty tam stoisz, człowieku i w ogóle mnie to nie obchodzi, że masz mi do
zarzucenia całą prawdę o moich „czarnych sekretach”! Widzisz, ja jestem z nich tak dumna,
że oglądam sobie bezczelnie tę niezmiernie ciekawą scenkę tłoczących się wokół nas ludzi i
równie bezczelnie czytam sobie ich Plakietki!”. Jednocześnie poczułam, jak moje ciało
sztywnieje w ten szczególny, potwornie nieprzyjemny sposób, a głowa zaczęła mi ciążyć na
karku, jakby ważyła tonę.
Czas w kolejce dłużył mi się niemiłosiernie i ogarniało mnie coraz większe
przerażenie na myśl, że najprawdopodobniej będę musiała stać jeszcze bardzo długo w tym
pomieszczeniu, zagnieżdżona pomiędzy co najmniej dwoma osobami, oczekującymi ode
mnie przesuwania się co chwilę o milimetr lub dwa w którąś ze stron. A nawet jeśli po tym
zabiorą mnie wreszcie na ten oddział, to kto wie, co będzie mnie tam czekało?
Podejrzewałam, że szanse na izolację były bardzo małe. Z tego, co wiedziałam, sale w
szpitalach były zawsze wieloosobowe, a nawet jeśli zdarzały się jakieś pojedyncze, na pewno
były zarezerwowane dla najbardziej uprzywilejowanych z uprzywilejowanych.
Co jakiś czas słyszałam za sobą słowa sąsiada, które kierował prawdopodobnie do
innych ludzi i – oczywiście – pośrednio do mnie, brzmiące mniej więcej tak: „No, tak. Ola
musiała być naprawdę zdeterminowana, żeby tu przyjść z taką Plakietką... Teraz idzie do
szpitala jak jakiś uprzywilejowany albo przynajmniej przyzwoicie chory człowiek, ciekawe
co jeszcze wymyśli... A teraz pewnie stoi w kolejce do informacji, żeby zapytać, gdzie
można dostać specjalne skierowanie na specjalny oddział w specjalnych warunkach dla
jakichś osób nieformalnie uprzywilejowanych, czy co... Nieformalnie uprzywilejowany,
słyszał ktoś kiedyś coś takiego? Ha, ha, ha!”.

Free download pdf