W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

Pielęgniarka rzuciła „Proszę za mną” i zaczęła iść przed siebie korytarzem w głąb
szpitala, a raczej rzuciła się naprzód i zaczęła pędzić, jakby ktoś ją gonił. Albo raczej, jakby
chciała kogoś zgubić. Chciałam zapytać, czy mogłaby trochę zwolnić, jako że z walizkami
nie idzie się tak łatwo i sprawnie, zwłaszcza, jeżeli siedziało się przez ostatnią godzinę w
miejscu, oczekując na tę chwilę jak na szpilkach, ale bałam się, że usłyszę tylko: „Drodzy
nieuprzywilejowani! Macie do wyboru albo maszerować za mną posłusznie, albo wylecieć
stąd na zbity bruk! Chyba nie myślicie, że ktoś będzie za wami czekał i prowadził was za
rączkę? Wy, ludzie potencjalnie zdrowi, którzy przyszli zajmować łóżka szpitalne i czas
utrudzonych pielęgniarek?!”. Co dziwne (choć właściwie pewnie nie powinnam się temu
dziwić), osoby, które szły razem z nami na oddział rzeczywiście dotrzymywały kroku
pielęgniarce, chociaż ta jedna pani i jeden pan byli raczej na pewno w najstarszej grupie
wiekowej i wydawało mi się, że nie widziałam chyba jeszcze nigdy osób w podeszłym wieku
poruszających się z taką prędkością.
Idące razem ze mną, a właściwie przede mną osoby miały też mniejsze walizki niż ja,
co prawdopodobnie ułatwiało im trochę przemieszczanie się z tak dużą prędkością.
Właściwie jeden pan i ta młoda kobieta nie mieli w ogóle walizek, tylko jakieś plecaki czy
torby. Kiedy dotarliśmy do schodów, okazało się to dla nich istnym ratunkiem, natomiast dla
mnie – prawdziwym przekleństwem. Przyszło mi do głowy, że może miałam jednak zapytać
lekarkę, która wystawiała mi skierowanie, jak powinnam się przygotować do tego pobytu w
szpitalu, ale prawie od razu odrzuciłam tę myśl, przypominając sobie zniecierpliwienie
kobiety i czując, że na każde szczegółowe pytanie odpowiedziałaby: „Proszę nie zadawać
głupich pytań. Może jeszcze zapyta mnie pani, którą nogą należy przekroczyć próg
szpitala?”.
Zaczęłam wnosić swoją walizkę stopień po stopniu i prawie od razu zostałam
wyraźnie w tyle. W rezultacie, kiedy byłam mniej więcej w połowie pierwszej kondygnacji
schodów, oni byli już na samej górze, a pielęgniarka skręcała już w bok. Mogłam jeszcze w
tej chwili spróbować wziąć walizkę w rękę i usiłować ich dogonić, wkładając w to wszystkie
moje siły, ale moją odruchową reakcją było odrzucenie tego szalonego pomysłu i
kontynuacja pięcia się w górę w optymalnym tempie. Nie byłam pewna, z czego to wynikło.
Chyba zakładałam, że i tak nie zdołam ich dogonić, ale przede wszystkim zdałam sobie
sprawę, że ogarnęła mnie jakaś potworna złość na tę pielęgniarkę i na tych wszystkich ludzi,
którzy zdawali się mówić mi: „Ojej, Oli znów jest ciężko, znów nie chce się jej wysilić! I na
pewno Ola myśli, że teraz cały szpital i cały świat się dla niej zatrzyma! Ha, ha, ha! Zaraz
zostaniesz tu sama, śmieszna manipulantko, a my będziemy mieć wreszcie formalny pretekst,
żeby ogłosić wszem i wobec, jaka jesteś głupia!”. Widziałam już pierwsze zdania artykułów
napisanych o mnie w miejskiej gazecie: „Pewnego razu Oli K. zachciało się iść do szpitala,
ale zanim weszła na oddział, stwierdziła, że nie chce się jej wejść po schodach na drugie
piętro i wystawiła szpital do wiatru. To trzeba mieć tupet!”.
Czując, jakby paliło mnie miejsce, w którym miałam przypiętą Plakietkę i
jednocześnie, jakby moje kończyny były zakute w zimny metal, weszłam w końcu na górę i
skręciłam w lewo, tam gdzie zniknęła moja grupa. Nie zobaczyłam ich jednak. Ruszyłam do
przodu niepewnym krokiem, wierząc, że jest to najlepsze, co mogę w tym momencie zrobić,
żeby złagodzić gniew pielęgniarki, z którym zapewne już niebawem będę musiała się
skonfrontować. Starałam się mieć nadzieję, że może dojdę jednak jakoś sama na oddział, a

Free download pdf