krótką przerwę na popatrzenie na mnie, kiedy odchodziłam od wózka. Jak na razie
postanowiły mnie chyba zignorować, bo zaczęły rozmawiać o tym, jaki dobry jest obiad i
jakie dobre warunki są w tym szpitalu, nawet na oddziale nieuprzywilejowanym.
- Dobrze, że nie zjadłam nic przed tym obiadem, bo jest taki syty – powiedziała
kobieta z kolejki, jakby prowokując mnie do jakiejś reakcji. Próbowałam się tym nie
przejmować i jeść tyle, ile chciałam, ale myśli moich towarzyszek dosłownie latały w
powietrzu i były bardziej widoczne niż otaczająca nas materia, mimo że nie odezwały się do
mnie formalnie.
Przez to wszystko, pewnie w dużej mierze nieświadomie, jadłam bardzo wolno i
kiedy one skończyły swój posiłek, ja nie zjadłam jeszcze nawet połowy. Z jednej strony nie
chciałam go nigdy skończyć, bo było to takie konkretne, bezpieczne zajęcie, ale jedząc
dłużej, stawało się coraz mniej bezpieczne i coraz bardziej podejrzane, tak jakbym chciała im
powiedzieć: „A ja zamierzam udawać, że będę jadła ten posiłek do końca dnia i nie dam wam
tej satysfakcji, że później znowu zrobię coś głupiego. Ha!”.
W końcu stwierdziłam, że zostawię sobie część posiłku na później, bo miałam już tak
przepełniony żołądek, że pomimo apetytu zaczynałam się czuć niekomfortowo, a na pewno
czekało mnie jeszcze mnóstwo wolnego czasu, który chętnie wykorzystałabym na ponowne
zajęcie się jedzeniem. Nie byłam zresztą pewna, co powinnam zrobić z naczyniami, które
otrzymałam od kucharki. Niby były plastikowe, ale ten talerz teoretycznie mógłby być
ponownie wykorzystany po umyciu. Tym bardziej było mi więc na rękę zostawienie go na
razie na swojej szafce pod pretekstem dalszego korzystania z niego.
Po około pół godzinie, podczas której każda z nas zajmowała się czymś swoim – pani
leżąca pod oknem powróciła do czytania gazety, młoda kobieta założyła słuchawki i
wpatrzyła się w swój telefon, a ja usiłowałam skupić się na czytaniu książki (co oczywiście
nie było zbyt wykonalne, jako że miałam wrażenie, że któraś z nich za chwilę na mnie
nakrzyczy, że nie może już ze mną dłużej wytrzymać, a ludzie na korytarzu wciąż do siebie
krzyczeli, młoda kobieta odezwała się do mnie (nie krzycząc wprawdzie, ale brzmiąc jak
zwykle bardzo ostro): - A pani zamierza kiedyś odnieść ten talerz? Chyba nie można tak długo
przetrzymywać naczyń w pokoju.
No tak. Czyli jednak. Poniekąd byłam jej nawet wdzięczna, że odezwała się do mnie
formalnie i bezpośrednio, poruszając tę kłopotliwą kwestię, bo choć zapewne z góry byłam
skazana na klęskę, przynajmniej miałam teraz jakąś teoretyczną szansę obrony. - A wie pani, gdzie powinnam go odnieść? – zapytałam.
- Pani mnie ma za hipokrytkę? Nie wiem, gdzie się odnosi talerze, dlatego też ja
przyniosłam swój. Niech pani zapyta pielęgniarki.
Mruknęłam pod nosem „No dobrze, dziękuję”, nie będąc pewna, czy w ogóle
powinnam cokolwiek w tej sytuacji powiedzieć i wyszłam na korytarz, zamierzając zadać
pytanie pierwszej napotkanej pielęgniarce, żeby nie było, że jestem tak próżna, że nie
postępuję zgodnie z podaną mi łaskawie poradą koleżanki, choć jednocześnie bałam się, że
pielęgniarkom nie spodoba się to pytanie i nie będę mogła zapytać ich później o coś
naprawdę ważnego, bo na mój widok zaczną tylko krzyczeć: „Niechże pani da nam wreszcie
spokój!” albo zostanę oskarżona o obwinianie koleżanki, realizując dosłownie i bez chwili
zastanowienia jej poradę, choć widziałam, że nie była ona doskonała.