W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

odczuwałam tak silnych emocji, bo chyba po raz pierwszy zrozumiałam, jak bardzo
wyrażenie „gotować się w środku” jest dosłowne. Było mi na przemian zimno i gorąco i
miałam wrażenie, jakby drażniło mnie samo powietrze.
Tego dnia nie zdołałam wybrałam się nawet na żaden spacer – ani po parku, ani po
szpitalnych korytarzach. Choć biorąc pod uwagę moją ostatnią przechadzkę (i nie mam tu
wcale na myśli wycieczki na oddział uprzywilejowany), może dobrze się złożyło, że nie
dałam nikomu okazji do nakrycia mnie w jakichś podejrzanych okolicznościach. Albo może
raczej ktoś z góry zaplanował wszystko tak, żeby nie dać mi okazji do znalezienia się w
takich okolicznościach.
Poprzedniego dnia po uzyskaniu zgody na opuszczenie oddziału pod pretekstem
pooddychania świeżym powietrzem, chciałam znaleźć jakieś miejsce, gdzie będę mogła
odetchnąć przez chwilę nie tyle świeżym powietrzem, ale przede wszystkim samotnością.
Samotność działała na mnie bowiem stokroć bardziej orzeźwiająco i odprężająco niż
najświeższe powietrze. Szukałam miejsca, do którego ludzie nie zaglądają albo przynajmniej
zaglądają niezwykle rzadko. Kiedy jednak znalazłam taki kąt, gdzieś na przedostatnim
piętrze jakiejś, zdawało się, prawie nieużywanej klatki schodowej, poczułam się trochę
nieswojo, pomimo panującej wokół mnie pustki. Może tak naprawdę właśnie z powodu tej
pustki byłam zaniepokojona. Gdyby ktoś mnie tam nakrył, nie wiedziałam, jak bym się
wytłumaczyła. Nawet jeśli powiedziałabym, że poszłam sobie na spacer, bo nie miałam nic
do roboty na swoim oddziale i udzielono mi zgody na wyjście, nie tłumaczyło to przecież
wcale, dlaczego miałabym się udać w tak podejrzane, opustoszałe miejsce?
Ośmieliłam cieszyć się samotnością, siedząc na parapecie i podziwiając widok z okna
przez około pięć minut, po których moje obawy sprawdziły się i ktoś rzeczywiście pojawił
się na horyzoncie. Usłyszałam dochodzące z dołu kroki, które jednak nie ucichły na tym
samym poziomie, gdzie cichły i łączyły się ze sobą kroki innych ludzi, ale wyraźnie
wzbierały na sile, stając się coraz bardziej wyraźne i zwiastując pojawienie się jakiegoś
człowieka w polu mojego widzenia. Kiedy człowiek ten miał skręcić, by wejść na kolejną
kondygnację schodów i tym samym zobaczyć mnie, zdecydowałam się patrzeć dalej w okno.
Nie mogłam przecież spojrzeć tak od razu prosto na niego, bo mogłoby wywołać to u niego
taki szok, że prawdopodobnie spadłby ze schodów, zupełnie jak w jakiejś scenie z horroru.
Jednak nawet nie patrząc na niego, musiałam zszokować go samą swoją obecnością i na to
nie mogłam niestety nic w tej chwili poradzić. Bo kto spodziewałby się kogokolwiek w takim
miejscu? Kto spodziewałby się w takim miejscu pacjenta szpitala, siedzącego tam dla samego
siedzenia zamiast wylegiwania się w łóżku i rozmawiania ze współlokatorami z pokoju?
Kiedy poczułam, że człowiek mnie zobaczył i nie wydał na mój widok żadnego dźwięku,
postanowiłam na niego spojrzeć. Nie mogłam przecież ignorować go zbyt długo, bo to
stawiałoby mnie w jeszcze bardziej podejrzanym i przeraźliwym świetle, a poza tym sama
zaczęłabym się bać coraz bardziej. Na szczęście siedziałam bokiem do niego, więc moja
Plakietka miała szansę nie rzucić się tak od razu w oczy.
Okazało się, że był to jakiś pan przypominający woźnego albo strażnika budynku.
Jego utkwiony we mnie wzrok mówił sam za siebie, ale na szczęście zdecydował się również
on również odezwać i dać mi formalny powód do obrony.



  • A co pani tutaj robi? Kim pani jest? – zapytał.

Free download pdf