- Naprawdę nie wiesz, z czego to wynika? Może masz jakiś problem z ludźmi? –
dopytywała Sabina.
Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Chyba każdy, kto mnie zobaczył,
wiedział od razu, że mam problem z ludźmi i często nie krępował się wcale mówić o tym
wprost. Wydawało mi się jednak, że ta dziewczyna nie jest tak bardzo skłonna widzieć we
mnie z tego powodu jedynie bezczelnego agresora jak większość z nich, a przynajmniej, że
traktuje mnie odrobinę łagodniej. - Rzeczywiście, mam mały problem z nawiązywaniem kontaktu z ludźmi –
powiedziałam w końcu, wierząc, że brzmi to bardziej niewinnie niż „robienie ludziom
problemów”. - Czyli boisz się ludzi?
- Można tak powiedzieć... - zawahałam się, bojąc się odpowiedzieć jednoznacznie,
żeby nie było, że uznaję wszystkich ludzi (a zatem również i ją) za bezdusznych złoczyńców. - To jak sobie radzisz w życiu?
- Jakoś sobie radzę... – odpowiedziałam automatycznie, choć prawie od razu
uświadomiłam sobie, że przecież w ogóle sobie nie radzę, nie licząc faktu, że jestem jeszcze
żywa, a i to wydaje się niewiarygodne. Ale jak miałam powiedzieć, że sobie nie radzę i że
wszystko wygląda po prostu fatalnie? Jak miałam ją z tym zostawić? Przecież wtedy
zostałabym jasno i oficjalnie największą zrzędą, pesymistką i niewdzięcznicą świata, która
odpycha ludzi każdym swoim słowem i stawia ich w sytuacjach, w których nie wiadomo, co
zrobić i co odpowiedzieć. Albo zabrzmiałoby to po prostu żałośnie i niedorzecznie, bo jak
osoba taka jak ja, z taką bezczelną Plakietką w dodatku, mogła opowiadać o swojej niedoli
osobie przywiązanej do wózka inwalidzkiego? - Właściwie to źle sobie radzę – powiedziałam jednak w końcu, bo to „jakoś sobie
radzę” brzmiało zdecydowanie zbyt ogólnikowo. – Nie mam jak na razie żadnej pracy i
wygląda na to, że nie mogę do żadnej iść, a moje zdrowie okazało się być w bardzo
niepokojącej formie... Ale mam nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży – nie mogłam
powstrzymać się od dodania tego pozytywnego akcentu. Bez niego nie miałybyśmy za
bardzo jak zakończyć tę rozmowę w stosunkowo normalny sposób. Gdyby na wiadomość o
tragedii ktoś odpowiedział: „Aha, ok, no to cześć” byłoby to przecież szczytem arogancji. A
ta rozmowa musiała się wreszcie jakoś zakończyć.
Jakby specjalnie na tę myśl podszedł do nas jakiś pan w białym fartuchu i napisem
„LEKARZ” na Plakietce i oświadczył, zwracając się w stronę mojej nowej koleżanki: - Pani Sabino, jedziemy do gabinetu.
- Już? – dziewczyna wyglądała na lekko zdruzgotaną. – Tylko chwileczkę, panie
doktorze...
Wyciągnęła z kieszeni jakąś karteczkę i podała mi ją. - Trzymaj – powiedziała. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
- Idziemy – powtórzył mężczyzna i obrócił wózek dziewczyny, kierując się w
przeciwną stronę korytarza.
Zdążyłam powiedzieć tylko „Dzięki...” lekko zdumionym głosem i zaczekałam, aż
znikną za rogiem. Następnie, z ekstremalną ciekawością odwinęłam zwiniętą karteczkę i
przeczytałam: „Stowarzyszenie Nieformalnego Cierpienia – zapraszamy!”, a pod spodem
dopisek: „Proszę, nie mów nikomu!”, numer telefonu i adres mailowy.
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1