W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • Nie wiem... Wiecie, to nie była osoba uprzywilejowana.

  • To znaczy, że uważasz, że osobom nieuprzywilejowanym nie należy się troska i
    szacunek? I to w dodatku starszym i chorym? Tylko dlatego, że nie są dostatecznie stare i
    chore, żeby zdobyć tytuł uprzywilejowanego na Plakietce?

  • Nie o to mi chodzi – zaprzeczyłam zniecierpliwiona, jak zwykle zderzając się z
    nieprawidłową interpretacją mojej wypowiedzi. – Ja po prostu miałabym problem, żeby
    rozmawiać z kimkolwiek, nawet z formalnie uprzywilejowana osobą. Bo o czym miałabym
    niby rozmawiać?

  • Uważasz, że to osoba w uprzywilejowanym stanie powinna wymyślać tematy? –
    Aneta patrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
    Poczułam, jakby Plakietka przyczepiona do mojej bluzki zaczęła nagle migotać, a
    moje ciało zaczęło zastygać pod wzrokiem Anety. „To na pewno tylko wrażenie”, starałam
    się myśleć. Spojrzałam dyskretnie w dół, tak, żeby nie było widać, co próbuję zobaczyć. O
    nie, ona chyba rzeczywiście migotała! Na szczęście szybko zorientowałam się, że to tylko
    promienie słoneczne, wpadające przez okna z naprzeciwka i odbijające się na jej gładkiej
    powierzchni.

  • A rozmawiałaś z nimi w ogóle? – zapytał nagle Igor, mając na myśli moje
    współlokatorki.

  • Nie. Chyba nie miałam potrzeby. To znaczy, nie miałam powodu. Co niby
    miałabym do nich mówić?

  • No, na przykład – Roger zrobił taką minę, jakby udawał, że zastanawia się głęboko
    nad czymś, co przecież jest zupełnie oczywiste. – Na przykład to, co nam mówisz.

  • Ale to co innego – zaoponowałam. – My jesteśmy tutaj oficjalnie po to, żeby
    rozmawiać, rozmawiać o nas i o naszych problemach. A tam byłyśmy razem tylko po to,
    żeby ograniczyć koszty, które szpital musiałby ponieść za umieszczanie każdej z nas w
    osobnym pokoju. Poza tym byłam tam najmłodsza. To chyba nie byłoby dobrze widziane,
    gdybym nagle zaczęła narzekać na swoje dolegliwości. Nawet ja to wiem, chociaż mam taką
    Plakietkę.
    Ucieszyłam się, że nareszcie powiedziałam coś z sensem, coś powszechnie
    uznawanego, z czym inni mogliby się zgodzić. Znowu jednak nikt nic nie odpowiedział.
    Zamiast tego odezwała się Marlena:

  • A dlaczego jakiś woźny oskarżył cię o intencje wysadzenia szpitala? Co takiego
    robiłaś?

  • Ja... Poszłam po prostu na spacer po szpitalu, bo nie miałam co robić. Oczywiście,
    po uzyskaniu pozwolenia. I zawędrowałam na jakąś klatkę schodową, która raczej nie była
    szczególnie używana. Ucieszyłam się, że byłam tam sama, bo potrzebowałam odpocząć od
    ludzi i usiadłam na jakimś parapecie, bo z okna roztaczał się ładny widok i wydawało mi się
    tam całkiem przytulnie. A wtedy pojawił się on i zarzucił mi, że coś kombinuję.

  • I myślisz, że wcale nie wyglądałaś, jakbyś coś kombinowała? Że to jest zupełnie
    normalne, iść sobie w jakieś stare, odległe, opustoszałe miejsce bez żadnej przyczyny?

  • Nie wiem, czy to jest zupełnie normalne – odpowiedziałam. - Ale z drugiej strony,
    czy to jest takie dziwne, że ktoś chce przez chwilę pobyć sam?

  • Problem w tym, że normalni ludzie nie potrzebują odpoczywać od innych ludzi.

Free download pdf