W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

Znowu zostałam postawiona na fatalnej pozycji, nie mając do obrony nic poza tym,
co sama usłyszałam, a czego nie słyszał nikt inny i już nawet Igor przyznał, że zaczyna
wierzyć we wszystko, co jest napisane na mojej Plakietce.
Przy okazji wyszedł temat nieobecności Karoliny. Jako, że byłam chyba jedyną
osobą, która ją dziś widziała, a nienawidziłam kłamać ani ukrywać niczego przed innymi,
powiedziałam o naszym spotkaniu pół godziny przed rozpoczęciem zajęć i o tym, co między
nami zaszło. Iza i Luis zasugerowali od razu, że Karolina nie mogła prawdopodobnego znieść
mojego narzekania o pobycie w szpitalu, biorąc pod uwagę fakt, że pracowała kiedyś w
pewnym szpitalu jako klaun-pomocnik. Zdecydowałam się ostatecznie na przytoczenie naszej
krótkiej potyczki słownej (która bynajmniej wcale nie obejmowała rozmowy o moim pobycie
w szpitalu), po raz kolejny poruszając temat wiary i niewiary w to, że ktoś coś powiedział
albo nie powiedział. Tak jak przypuszczałam (a w każdym razie tak, jak przypuszczała
racjonalna część mnie) nie wyszło z tego nic nowego i dałam tylko powód Izie i całej reszcie
do wzmocnienia ich oskarżenia mnie o przypisywanie ludziom urojonych i definitywnie
prowokacyjnych wypowiedzi. Z jakiegoś powodu zawsze wolałam jednak powiedzieć
nurtujące mnie kwestie na głos, nawet kiedy byłam prawie pewna, że sprowokują one innych
do nieprzyjemnych reakcji wobec mnie. Wolałam usłyszeć te reakcje na własne uszy niż
powstrzymywać się od mówienia, żeby tylko ich nie usłyszeć, bo wtedy czułabym się chyba
tak, jak gdybym została już nawet pozbawiona prawa do przedstawiania swojego punktu
widzenia.
W końcu Aneta podjęła temat swoich problemów chorobowych, nawiązując
oczywiście do tych moich, a raczej do ich braku i niezasadności w porównaniu do swoich
własnych. Ona miała w swojej rubryce „Zdrowie” napis „Chora w stopniu średnim” i
rzeczywiście miała, o czym opowiadać, ale, z tego co widziałam, jej stan nie powstrzymywał
jej jakoś przed normalnym funkcjonowaniem w społeczeństwie i w ogóle. Roger, Igor i
Kamila mieli status „Chorych w stopniu lekkim”, natomiast reszta, podobnie jak ja, uchodziła
za zdrowych. Z tą tylko różnicą, że reszta, z tego co wiedziałam, nie czuła się wcale chora,
nie licząc ewentualnych problemów natury emocjonalnej (po coś chyba w końcu byli
zapisani do tej grupy). Po Anecie zaczął mówić Roger i przez następne ponad pół godziny
słuchaliśmy o ich dolegliwościach na tle nieformalnego podtekstu o mojej rzekomo
wyśmienitej i niedocenionej kondycji zdrowotnej.
Kiedy członkowie grupy kolejno zaczęli wyrażać swój żal i realny smutek
spowodowany opowieściami Anety i Rogera, ja czułam się już tylko znudzona, a raczej
zmęczona i nasączona jadowitymi podtekstami, które zdawały się wypełniać powietrze. Nie
mogłam znaleźć sobie wygodnej pozycji, dlatego cały czas siedziałam w pozycji zupełnie
nienaturalnej i niewygodnej, albo nadmiernie wyprostowana, jakbym chciała pokazać
wszystkim swoją wyższość, albo oparta o stół i pochylona, jak ostentacyjnie osamotniona
sierota, rozpaczająca nad swoim losem. Nic więc dziwnego, że wychodząc ze spotkań,
zawsze czułam się obolała.
Kiedy już chyba wszyscy odnieśli się jakoś do tego, co mówili Aneta i Roger, ja
powiedziałam jak zwykle, że czuję się wyłącznie znudzona, nie miałam bowiem do
powiedzenia nic poza tym. No, chyba, że miałabym zacząć opowiadać znowu o swoim
odbiorze ich nieformalnych komunikatów.

Free download pdf