grupy wyglądała jakoś nieswojo i odnosiła się do mnie wyjątkowo oschle albo raczej w ogóle
się już do mnie nie odnosiła, tylko szła w swoją stronę lub zagadywała jeden drugiego o to,
kto gdzie teraz idzie, a kto chce zostać jeszcze przez chwilę i spędzić wspólnie trochę czasu
w drugim pokoju. Kolejnego tygodnia natomiast wszyscy przychodzili w zupełnie nowych
nastrojach i – przede wszystkim – z nowym stosunkiem do mnie, a przynajmniej z jego
pozorami, bo, tak jak już wspominałam, odrzucenie nie było formalnie praktykowane w
grupach wsparcia.
Dzisiaj jednak, wychodząc z sali spotkań, Luis zadał mi pytanie:
- Dlaczego nie lubisz chodzić do kina? – Chciał mnie zapewne przyłapać na
zmyślaniu sfabrykowanych pretekstów, które nie mają nic wspólnego z prawdą. - Bo to jest nudne – odpowiedziałam. – To znaczy, dla mnie jest nudne, bo tam się
tylko siedzi, patrzy i nic nie robi. Nie lubię bezczynnych zajęć. Zwłaszcza w zorganizowanej
formie. Chyba wspominałam wam już o tym zresztą. Generalnie wolę zajmować się czymś,
na co mam wpływ i czego mogę zobaczyć efekty. - To dlatego pewnie nie lubisz też nikogo słuchać?
Znieruchomiałam na chwilę ze strachu, myśląc nad satysfakcjonującą dla wszystkich
stron odpowiedzią. Oczywiście Luis powiedział to w taki sposób, jakbym znowu kogoś
deprecjonowała. - Nie wiem, jak to jest. To zależy. Ale rzeczywiście często nie przepadam za
słuchaniem ludzi zbyt długo... – starałam się brzmieć łagodnie, ale, rzecz jasna, nie było to
wystarczające. - No tak, bo tylko to, co ty masz do powiedzenia się liczy, prawda? – usłyszałam głos
Kamili. Moja starsza koleżanka spojrzała na mnie z wściekłością. Kiedy weszliśmy do
pokoju, siedziała na kanapie, oglądając jakąś gazetę (o ile w jej stanie można cokolwiek
oglądać), a teraz wstała i podchwyciła naszą rozmowę. - Wcale tak nie uważam – próbowałam brzmieć przekonująco. – Ja też nie zawsze
mam coś wartościowego do powiedzenia.
Dopiero, kiedy wypowiedziałam to na głos, zdałam sobie sprawę, że zabrzmiało to
tak, jakbym prawie zawsze miała coś interesującego do powiedzenia, a brak takiej rzeczy
mógł wystąpić u mnie tylko w drodze wyjątku – w przeciwieństwie do innych, którzy nie
mieli nic ciekawego do powiedzenia prawie nigdy.
Kamila pokręciła tylko głową ze wzburzeniem, zabrała swój płaszcz i wyszła.
Zdążyłam usłyszeć jeszcze, jak mówiła do Marleny (która rzuciła mi tylko krótkie „do
następnego...”), że mogą przejść się gdzieś razem, bo potrzebuje ochłonąć. Pozostali też
ubierali się i jeden za drugim wychodzili z pokoju, rozmawiając ze sobą bez większego
entuzjazmu. Luis nie odezwał się do mnie jednak już więcej. W końcu zostałam sama i, jak to
zwykle bywało, o ile ktoś nie planował zostać dłużej celowo, wyszłam z pokoju ostatnia,
próbując nie przejmować się zachowaniem znajomych.
Wracając do domu, kiedy byłam już dość blisko przystanku, z którego odjeżdżał mój
autobus, zauważyłam, że właśnie stamtąd odjeżdżał i pomyślałam z niezadowoleniem, że
będę musiała poczekać trochę na przyjazd kolejnego. W tej samej chwili, kiedy spojrzałam w
dół, zauważyłam na chodniku otwartą gazetę, a z niej patrzyła na mnie moja własna twarz.
Stało się. Podniosłam gazetę z rezygnacją, starając się działać szybko i niepostrzeżenie.
Wiedziałam, że nie mogłam przegapić takiej okazji, by przekonać się, że moje domysły