specjalnych przestrzeniach i tworzą własne społeczności. Obywatele, tacy jak my,
uczestniczą oczywiście mniej lub bardziej w życiu społeczeństwa formalnego. To byłoby
zresztą praktycznie nieuniknione. Większość z nas przychodzi na spotkania kilka razy w
tygodniu i traktuje to miejsce jako coś w rodzaju drugiego domu, ale poza tym załatwia
wszystkie sprawy w sferze publicznej samodzielnie. Jest jednak parę osób, które mieszkają w
tym budynku na stałe. Dzięki specjalnym uprawnieniom naszej formalnej placówki możemy
sobie na to pozwolić, nie narażając się na zbytnie ryzyko. W sumie nasza grupa liczy już
trzydzieści osób, nie licząc pani i czterech przewodniczących. Tak jak już wspominałam,
połowa należy do grupy alergików. Jedynie dziesięć osób mieszka natomiast u nas na stałe,
albo przynajmniej częściowo, choć i to regularnie się zmienia. Są to głównie osoby, które nie
mają własnego domu i, rzecz jasna, dostają one u nas pokoje w pierwszej kolejności. Lub też
niektórzy opiekunowie. Pani, rozumiem, ma gdzie mieszkać? – zapytała.
- Tak – odpowiedziałam. – Chociaż teoretycznie może się to zmienić za jakiś czas, bo
mam trudności ze znalezieniem pracy. To znaczy, z utrzymaniem się w pracy. A muszę
przecież płacić rachunki. - Rozumiem. To nie jest w naszym stowarzyszeniu niczym dziwnym. Proszę mi
jeszcze powiedzieć, jakie ma pani stosunki z rodziną i z kim pani mieszka? O ile w ogóle z
kimś pani mieszka? - Mieszkam sama. Moi rodzice nie żyją.
Poczułam uderzającą mnie falę gorąca i nagłą potrzebę poruszenia się lub zrobienia
czegoś. Nie dlatego, że pomyślałam o moich zmarłych rodzicach, ale dlatego, że moja
rozmówczyni musiała spodziewać się po mnie zapewne jakiejś szczególnej reakcji po
podaniu takiej informacji. - Bardzo mi przykro, w takim razie. Czy można wiedzieć, dlaczego zmarli i od jak
dawna nie żyją? - Zginęli w wypadku samochodowym trzy lata temu – odpowiedziałam szybko,
czując lekką ulgę na myśl, że może ta informacja pomoże Gizeli uwierzyć, że już zdążyłam
ochłonąć po tym wydarzeniu. – Od tej pory mieszkam sama, bo nawet nie mam z kim. I
chyba nie chciałabym z nikim. Moi rodzice byli jedynymi osobami, których się nie bałam.
Nie mam rodzeństwa ani nikogo bliskiego poza nimi. - Ale chyba ma pani chociaż jakichś przyjaciół, znajomych? Innych członków
rodziny? - W zasadzie, to nie. To znaczy, prawie nie. Tak jak już mówiłam, jestem obecnie
zapisana do jednej grupy wsparcia. Poza tym nie spotykam się praktycznie z nikim, nie mam
z kim. Czasami tylko z rodziną, ale rzadko: z babcią, dziadkiem, ciocią... Ale, szczerze
mówiąc, nasze relacje są bardzo zdystansowane i wiążą się dla mnie z wieloma
nieprzyjemnościami. - Rozumiem. A jak pani myśli, czy widzi się pani w naszej grupie alergików
społecznych? - Myślę, że warto spróbować – odpowiedziałam wspaniałomyślnie.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie delikatnie, po czym spojrzała na zegarek.
Rozmawiałyśmy już prawie pół godziny. Miałam strasznie sucho w ustach i coraz bardziej
chciało mi się pić, poza tym cały czas bolał mnie kręgosłup. Nie spieszyło mi się jednak tak
bardzo do zakończenia rozmowy. Chciałam się dowiedzieć jeszcze więcej i chciałam zadać