W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • To co, przyjdziesz jutro? – zapytała mnie, zanim odjechała.

  • Jutro chyba nie. Mam zamiar przyjść w czwartek na to spotkanie międzyoddziałowe.

  • Spotkanie międzyoddziałowe? No, nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł na
    początek... - Deborah zawahała się. – Dla alergiczki w dodatku... Bez obrazy, ale...
    Nie chciałam naciskać na nią, ale bardzo interesowało mnie, jak chciała dokończyć
    swoją wypowiedź. Przede wszystkim jednak zaniepokoiłam się, bo skoro przyjście w
    czwartek nie było według niej najlepszym rozwiązaniem, to co w końcu miałam zrobić?
    Valeria powiedziała, że jej na spotkaniu międzyoddziałowym nie będzie, bo woli
    unikać tłumów zgromadzonych wewnątrz pomieszczeń, a Deborah nic już nie powiedziała,
    tylko odprowadziła mnie na przystanek i wsiadła w pierwszy autobus, który przyjechał, nie
    pytając już więcej o to, kiedy spotkamy się ponownie.


Kiedy wróciłam do domu i wykonałam procedurę „zmywania z siebie”
zakrzepniętego na mnie stresu, pomyślałam, że chociaż poznałam dzisiaj wielu ludzi
cierpiących na różne paskudne i niespotykane schorzenia, nie czułam wobec nich chyba
żadnej empatii ani żadnego żalu. Tak naprawdę wydawało mi się, że z wielką chęcią
zamieniłabym się miejscami przynajmniej z większością z nich, byleby nie musieć oczekiwać
nieustannie ataków i wszelkich przejawów wrogości ze strony innych ludzi. I chociaż
mogłam się mylić, miałam wrażenie, że nawet większość osób z grupy alergików nie
przeżywała wzajemnej obecności tak ciężko jak ja. Zwłaszcza, jeśli ktoś z nich mieszkał w
tej przychodni na stałe. No, chyba, że siedziałby przez cały czas zamknięty w swoim pokoju,
ale to i tak było mało wiarygodne.
Miałam jednak nadzieje związane z uczestnictwem w tych spotkaniach, szczególnie,
że dużo osób (w tym również alergików) twierdziło, że udział w spotkaniach stowarzyszenia
rzeczywiście jakoś im pomógł i nie unikali już ludzi tak zawzięcie jak wcześniej. A w
każdym razie, że nawiązali bliższe i trwalsze relacje w obrębie swojej grupy niż te, które byli
w stanie zbudować w rzeczywistości plakietkowej. Oczywiście te pozytywne deklaracje
usłyszałam tylko od części osób, ale chyba każdy z nich czerpał z tego stowarzyszenia jakąś
korzyść, nawet Violetta. Inaczej nie byłoby ich tam przecież.
Wciąż nie mogłam jednak wyjść z szoku, że do tego stowarzyszenia, Stowarzyszenia
Nieformalnego Cierpienia, należało tyle osób, zdawało się, cierpiących zupełnie formalnie.
Osoby ze złamanymi nogami, nie mogące wstać z wózka inwalidzkiego, niewidzące, nie
mogące oddychać... Chociaż schorzenia Valerii nie dało się już tak łatwo i jednoznacznie
określić, jako widocznego i nie pozostawiającego żadnych wątpliwości. Ostatecznie, Valeria
wyglądała przecież na zdrową. Byłam tylko ciekawa, jak zareagowaliby ludzie, gdyby
udusiła się w zamkniętym pomieszczeniu. Pewnie przypisaliby to jakiejś innej, zupełnie
zmyślonej przyczynie. A poza tym, być może nie mogłam po prostu wyjść z szoku, że takie
stowarzyszenie w ogóle istnieje i funkcjonuje sobie tak po prostu, po środku naszej
plakietkowej cywilizacji. Byłam również bardzo pozytywnie zszokowana faktem, że
usłyszałam dziś tak mało oskarżeń na swój temat i że rzeczywiście nikt nie skierował do
mnie chyba ani jednego zdania sugerującego, że wierzy w opisy znajdujące się na mojej
Plakietce. Zastanawiałam się tylko, jak długo to potrwa.
Pomimo niezbyt entuzjastycznej reakcji Deborah, postanowiłam ostatecznie, że na
następne spotkanie wybiorę się dopiero za kilka dni. Wiedziałam wprawdzie, że niektórzy

Free download pdf