- przede wszystkim – mojej chęci wywyższenia się ponad nich. Ich podporządkowanie się do
tego mojego paktu musiało być natomiast uznane za akt litościwej i wielkodusznej, a może
nawet heroicznej tolerancji mojego podłego zachowania. Jak zatem mogłam nie bać się i nie
chronić wszelkimi sposobami przed zerwaniem tego paktu z mojej inicjatywy, skoro byłoby
to równoznaczne z zaproszeniem ich do zasypania mnie lawiną oskarżeń typu: „Dlaczego
zatem tak długo ich ignorowałam?” albo „Jak mogę być tak fałszywa?”, które najwyraźniej
słusznie powinnam znosić do końca życia? Albo, żeby upokorzyć mnie jeszcze bardziej,
mogliby udać, że nie wiedzą, o czym mówię, że nie ma żadnego paktu ani żadnej symulacji
pomiędzy nami i że właściwie to jestem jeszcze głupsza i niegodna autentycznej relacji niż
gdybym taką symulację rzeczywiście wprowadziła.
Obecnie prawie nikt z rodziny nie przypatrywał się nawet mojej Plakietce, żeby nie
było, że jednak stałam się nagle godna jakiegoś zainteresowania. Oczywiście oprócz babci,
która za każdym razem, kiedy wspominałam jej o swoich problemach i niedomaganiach
zdrowotnych, zauważała ironicznie, że mój stan zdrowia wcale się nie zmienił. No cóż, teraz
będzie miała niespodziankę.
Drzwi, po kilku minutach oczekiwania otworzył mi dziadek, tłumacząc, że babcia
zaspała i nie mogła podejść. Weszłam do środka i zaczęłam zdejmować buty.
- No, chodź, Ola, chodź – poganiał mnie dziadek i po chwili poszliśmy razem do
kuchni.
Dziadek pokazał mi, co jest do zrobienia, dodając przy każdej okazji, że właściwie to
lepiej, żebym poczekała z tym na babcię, bo ona zna wszystkie szczegóły i wie najlepiej, jak
co zrobić. Później zaprowadził mnie do salonu i zaprosił do nakrycia stołu i rozwieszenia
jakichś dekoracji. Zaczęłam pracować, ciesząc się, że jak na razie byliśmy chyba sami. W
domu było bardzo cicho, a to oznaczało, że żadnego z członków rodziny ciotki Pulcherii, a
już szczególnie Michaliny, raczej nie mogło tu być. Chyba, że ktoś z nich siedział akurat
zamknięty w swoim pokoju, zajęty czymś, ale z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że byli w
tej chwili zupełnie nieobecni. Właściwie nie powinnam się z tego powodu dziwić, bo kiedy
przyjeżdżałam odwiedzić moich dziadków, bez względu na to, czy był to dzień powszedni
czy odświętny i czy gromadziliśmy się tego dnia na jakieś większe i bardziej oficjalne
spotkanie czy też nie, ciotki Pulcherii, jej męża i córki prawie nigdy nie było w domu. Z tego
co wiedziałam, mieli oni bardzo dużo ambitnych zajęć i obowiązków. A poza tym generalnie
pogardzali siedzeniem w domu, skoro mieli pod nosem cały świat, i traktowali go raczej
wyłącznie jako miejsce do spania czy okazjonalnych spotkań rodzinnych, chociaż
znajdowało się w nim o wiele więcej pokoi niż sypialnie domowników i główny salon.
Sytuacja ich nieobecności mogła się jednak w każdej chwili zmienić, biorąc pod
uwagę zaplanowane na dziś spotkanie, które miało rozpocząć się już za zaledwie półtorej
godziny, dlatego nie potrafiłam się odprężyć. Tak naprawdę mogłam spodziewać się ich w
każdej chwili. Dziwiłam się tylko, że nie postanowili zorganizować tej imprezy jak zwykle w
weekend. Może wzięli urlop i nie szli dzisiaj do pracy? Wydawało mi się to jednak mało
prawdopodobne. Dlaczego cała rodzina miałaby wziąć urlop z powodu urodzin ciotki? A
może mieli – albo część z nich miała – tak zajęte weekendy, że wyprawienie uroczystości w
zwykły dzień po pracy wydawało się lepszym rozwiązaniem? Oprócz rodziny ciotki Pulcherii
był przecież jeszcze wujek Gregory, ciotka Olivia, Renata i jej mąż Leon. Pomijając Alberta,