W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • A to, to na własne życzenie!

  • Tak, ale...

  • A może za mało się starasz? – wtrącił Dylan, który zdążył już odzyskać swój głos. –
    Często cię nie ma, albo zamykasz się sama w jakimś pokoju...

  • Ale ja potrzebuję...

  • Przepraszam, że przerwę, ale jeśli będziesz patrzeć zawsze tylko na swoje własne
    potrzeby, to nigdy nie pozbędziesz się swojej alergii. I już zawsze będziesz postrzegana tak,
    jak wygląda teraz twoja Plakietka. Nawet w stowarzyszeniu nie będzie ci łatwo – powiedziała
    Blanka, patrząc na mnie z wyrzutem.

  • A poza tym, my nie oceniamy cię tutaj przecież na podstawie twojej Plakietki –
    zauważyła Tina. – Gdyby tak było, nie moglibyśmy się nazywać Stowarzyszeniem
    Nieformalnego Cierpienia.
    Chciałam powiedzieć, że to nie do końca prawda, bo nieraz słyszałam od nich rzeczy
    przypominające do złudzenia oskarżenia na mojej Plakietce. Pamiętałam przez cały czas, jak
    Tina sama zarzucała mi egoistyczne tendencje, a Violettę nazwała próżną. Gizela odezwała
    się jednak zanim zdążyłam ubrać swoje myśli w słowa:

  • Rozumiem, że masz silną potrzebę wyrażenia swojego niezadowolenia względem
    stowarzyszenia, Alexo?
    Poczułam, jakby napis „Buntowniczka” znajdujący się na mojej Plakietce rozjarzył
    się nagle oślepiającym światłem, mimo że Plakietka leżała pod moim krzesłem. Pilnowałam
    zatem, żeby nie patrzeć w dół, to znaczy, żeby udawać, że to co znajduje się poniżej obecnej
    linii mojego wzroku w ogóle nie istnieje. A było to trudne, ponieważ patrzyłam na Gizelę,
    która wydawała się bardzo niezadowolona z mojego niezadowolenia.

  • Nie mam pretensji – powiedziałam szybko, szukając na próżno jakiegoś środka
    łagodzącego. – Po prostu mówię, że zupełnie nie radzę sobie ze zwalczaniem swojej alergii...
    I nie mogę zaangażować się bardziej, bo po przyjściu do domu jestem tak zmęczona, że
    jestem w stanie tylko najeść się i iść spać – dodałam, spoglądając wyzywająco na Dylana.
    Oczywiście nie musiałam dodawać, że niewiele więcej jestem w stanie zrobić przed
    południem. Mówiłam im o tym już wiele razy. Tak naprawdę, podczas gdy dla nich dwie lub
    trzy godziny dziennie mogą się wydawać tylko jedną szóstą lub jedną siódmą całego dnia, dla
    mnie stanowiły one raczej jedną czwartą, biorąc pod uwagę moje tempo działania i
    podejmowania decyzji oraz ilość jedzenia i snu, których potrzebuję, by zrekompensować
    jakoś swój ogromny wydatek energetyczny. Mimo to jednak wszyscy poza Felixem, który
    przyznał, że jego stan zdrowia jedynie pogorszył się, odkąd zaczął uczęszczać na spotkania
    grupy alergików, zarzucili mi – a właściwie nam – że troszczymy się o swoje problemy
    bardziej niż o nich samych i nawet nie staramy się docenić bezinteresownej pomocy, którą
    stowarzyszenie hojnie nas obdarza. W pewnym momencie nawet Sheila zabrała głos,
    wypowiadając się z niezwykłą dla niej pewnością siebie, choć generalnie podczas zajęć
    wypowiadała się bardzo rzadko.

  • Ja myślę, że wy tak naprawdę nie chcecie się do nikogo zbliżyć – powiedziała. –
    Ciągle się izolujecie, opuszczacie spotkania albo demonstrujecie, jak bardzo nie interesują
    was sprawy tak przyziemne, jak nasze. Sami wydajecie na siebie wyrok.
    Nie miałam na temat już nic ani do powiedzenia, ani do pomyślenia. Piętnaście minut
    przed końcem spotkania usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do naszej bazy. Gizela zerwała się

Free download pdf