W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

„niegodziwy obiekt”. Na szczęście miałam pod spodem drugą bluzkę, ponieważ już od
dawna reagowałam uczuciem chłodu i paskudnych dreszczy na stres i prawie za każdym
razem, wychodząc z domu gdziekolwiek, o ile nie był to upalny letni dzień, ubierałam się
warstwowo. Zdjęłam zatem moją śliczną bluzkę, a kobieta prawie natychmiast wyszarpnęła
mi ją z ręki, krzyknęła coś jeszcze i odeszła razem z nią.
To był ostatni raz, kiedy widziałam moje ukochane ubranie, ale ta strata i tak była
niczym w porównaniu z upokarzającymi komentarzami ludzi, którzy zgromadzili się na
korytarzu wokół mnie i byciem obiektem szyderczego śmiechu do końca tego dnia, a nawet
jeszcze dłużej. Właściwie chyba do końca moich dni w szkole podstawowej zdawało mi się
słyszeć na swój temat slogan „Ola lubi błyszczeć”. Czasem zwracano się też do mnie
„prowokatorka” lub po prostu „błyszcząca” i chociaż nie jestem pewna, czy zaczęło się to
rzeczywiście bezpośrednio po tej akcji, z całą pewnością przyczyniła się ona znacząco do
nadania mi tego typu przezwisk.
Takie akcje zdarzały mi się głównie w ostatnich klasach szkoły podstawowej, kiedy
moja odpowiedzialność, to jest, konieczność dostosowania się do wymagań nauczycieli i
dorosłych rosła, choć jednocześnie wciąż nie zawsze udawało mi się odczytać wszystkie
nieformalne podteksty, które do mnie wysyłano. W pierwszych latach mojego obowiązku
szkolnego natomiast, kiedy moja odpowiedzialność nie była jeszcze aż tak duża (zapewne
dlatego, że mój status uprzywilejowanej był silniejszy), a jednocześnie moje uczucie
poniżenia, a przynajmniej strach przed nim, były już niewspółmiernie silne, wolałam
podporządkować się wyłącznie poleceniom wypowiedzianym na głos, tak, żeby nie
ryzykować, że odczytam jakąś ukrytą sugestię niepoprawnie. W takim wypadku mogliby
mnie przecież nazwać żałosną buntowniczką (co w późniejszym etapie i tak w końcu
nastąpiło).
Przykładowo, gdybym zapytała nauczyciela w pierwszej klasie podstawówki, co mam
robić, a on odpowiedziałby, że mam dalej stać, stałabym tak, dopóki nie powiedziałby mi, że
mam skończyć i usiąść. Byłam wtedy tak przerażona wizją „żałosnej buntowniczki”
pojawiającej się na mojej Plakietce z moim formalnym przyzwoleniem, że wolałam spełnić
to formalne polecenie, tak, żeby nikt nie mógł mi niczego zarzucić, nawet jeśli domyślałam
się, że rzeczywistą intencją nauczyciela jest podporządkowanie mnie prawu nieformalnemu,
czyli, w tym wypadku, zajęcie przeze mnie miejsca siedzącego.
Taka sytuacja, chyba najbardziej traumatyczna, z tego co zostało mi w pamięci, miała
miejsce, kiedy jako mała dziewczynka i uczennica pierwszej czy drugiej klasy szkoły
podstawowej zostałam zaprowadzona do ciemnego lasu na pewnej przerwie pomiędzy
zajęciami. Nie pamiętałam, czy chciałam tam iść czy nie, mogłam być tylko pewna, że
chciałam spełnić oczekiwania moich koleżanek i, rzecz jasna, czuć się bezpiecznie. A tak się
składa, że jedna rzecz wykluczała w tym momencie drugą. Nie mogłam być posłuszna
absolutnie i bezwarunkowo wszystkim ludziom, którzy postanowili się mną zabawić i
jednocześnie czuć się bezpiecznie, a przynajmniej, czuć, że kiedy spotka mnie jakieś
niebezpieczeństwem, będę mogła zwyczajnie uciec. A w każdym razie podjąć próbę ucieczki.
Albo po prostu zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby uniknąć tego niebezpieczeństwa.
Tymczasem byłam jednak absolutnie i bezwarunkowo poddana wszystkim formalnym
poleceniom innych ludzi i jestem przekonana, że gdyby mnie o to poproszono,
wyskoczyłabym nawet przez okno. Przyjęłabym na siebie tortury. W istocie, stanie samemu

Free download pdf