W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

w ciemnym lesie bez możliwości zrobienia czegokolwiek i całkowicie realna myśl o
głodowej śmierci były prawdziwą torturą.
Wszystko zaczęło się na przerwie. Na przerwach pomiędzy lekcjami byłam często
brana „pod skrzydła” rówieśników, nierzadko za radą nauczycieli, którzy chcieli ode mnie po
prostu odpocząć. Stojąca w miejscu dziewczynka, udająca figurę woskową, musi być
przecież niezmiernie irytująca i problematyczna. Nauczyciele zachęcali zatem innych
uczniów do spędzania ze mną przerw, a to miało bardzo różne konsekwencje.
Czasami byłam wdzięczna, że nie musiałam udawać figury woskowej, bo ktoś mnie
na przykład gdzieś prowadził, to znaczy mówił „Ola, chodź”, „Ola, usiądź” czy „Ola, wstań”.
Czasami nawet któraś z koleżanek zadała mi jakieś pytanie, na przykład „Czy odrobiłaś pracę
domową?” albo „Jaki jest twój ulubiony przedmiot?”, co dawało mi okazję do rozwiązania
iście intrygującego i niezmiernie kreatywnego zadania, jako że mogłam popisać się wtedy
swoją umiejętnością logicznego myślenia. Często moja odpowiedź nie wymagała jednak
wprawdzie jakiejś szczególnej kreatywności i odpowiadałam po prostu „Nie wiem”. Inna
odpowiedź na pytanie typu „Jaki jest twój ulubiony przedmiot?” mogłaby się bowiem łatwo
zakończyć oskarżeniem mnie o masę paskudnych rzeczy, takich jak faworytyzm, nadmierny
krytycyzm czy nieuzasadnione preferencje.
Moje koleżanki miały jednak różne pomysły i nasze przygody nie zawsze kończyły
się na słowach, przechadzkach i dozwolonych zabawach. Pewnego dnia któreś z nich
zaprowadziły mnie na skraj lasu mieszczącego się niedaleko boiska szkolnego, lasu, do
którego wstęp był uczniom surowo wzbroniony (biorąc pod uwagę, że nie należało w ogóle
opuszczać boiska podczas przerwy). One zaprosiły mnie jednak, żebym poszła za nimi,
mając prawdopodobnie nadzieję na pozostawienie mnie tam na pastwę głodu i bezsilności,
niczym ofiarę okrutnego eksperymentu, a żaden nauczyciel nie zwrócił na nas uwagi.
Ruszyłam więc posłusznie w głąb lasu, nie wiedząc jeszcze zapewne, co mnie tam czeka.
Nie pamiętałam, czy kazały mi tam w końcu zostać czy po prostu wycofały się i
uciekły, zostawiając mnie tam bez słowa, w każdym razie zostałam sama, stojąc pośrodku
lasu z niewypowiedzianym uczuciem uwięzienia. Moje nogi zdawały się być przyklejone do
podłoża, a usta zakneblowane w taki sposób, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego
słowa. Byłam bowiem przekonana, że wciąż jestem obserwowana, a za każde własnowolnie
podjęte działanie będę sądzona za złamanie formalnego polecenia. Nawet jeśli koleżanki nie
powiedziały mi wtedy wprost, że mam tam zostać, nie powiedziały mi też na pewno, że mam
wrócić. Pozostawał mi zatem tylko płacz, bo to akurat uznawałam za tak naturalną reakcję
fizjologiczną, że nie brałam na siebie za nią odpowiedzialności. Poza tym płacz nieformalnie
stawiał mnie w roli ofiary. Mogłam w ten sposób wyrazić to, co czułam, a jednocześnie nikt
nie mógł mi nic zarzucić. Tak przynajmniej musiałam wtedy myśleć.
Dziś uważa łam oczywiście, że potępienie mnie za publiczny płacz, gdybym pozwoliła
sobie na niego, byłoby jak najbardziej prawdopodobne. Istnieje ku temu mnóstwo powodów:
płacz zakłóca ciszę publiczną, jest demonstracyjnym wyrazem niezadowolenia, jest
podstępnym atakiem na ludzką wrażliwość i jest szantażem emocjonalnym, stosowanym
zwykle przez osoby, które pragną kogoś zmanipulować i ukryć swoje własne przewinienia.
W tym wieku jednak – zapewne dlatego, że mój status uprzywilejowanej był
wówczas silniejszy, a definicja płaczu w stanie uprzywilejowanym trochę się różniła –
myślałam o tym inaczej. Płacz był moją główną metodą radzenia sobie, a przynajmniej

Free download pdf