usiłując zregenerować siły, bądź też siedzieć, patrząc w okno i podziwiając widoki. Widoki w
tej części kraju, zwłaszcza przy głównych drogach, nie były może szczególnie oszałamiające
(zwłaszcza, że powoli robiło się ciemno), ale zawsze lubiłam patrzeć przez okno, podróżując
samochodem.
Miałam oczywiście niezwykle mało okazji w swoim życiu, by pozwolić sobie na tę
przyjemność, zwłaszcza, odkąd moi rodzice zginęli w wypadku drogowym. Za ich życia
regularnie jeździliśmy razem samochodem. Były to jednak prawie wyłącznie podróże dnia
codziennego, tymi samymi ulicami, połączone zwykle z nieprzyjemną świadomością
przybliżania się do jakiegoś bardzo nieprzyjemnego celu, takiego jak szkoła, urząd, poradnia
lekarska, dom babci i dziadka, a w najlepszym wypadku sklep albo inna przestrzeń publiczna.
Później zostały mi natomiast tylko autobusy i inne środki komunikacji publicznej, którymi
podróżowanie, bez względu na to jakie miejsce zajmowałam, zawsze zdominowane było
przez przykrości i rzucane w moim kierunku jadowite uwagi.
Nawet teraz zresztą, jadąc samochodem z samym Alfredem i ciesząc się wolną
przestrzenią z tyłu pojazdu, nie czułam się wcale komfortowo. Mężczyzna regularnie wysyłał
do mnie niepokojące komentarze w stylu: „Tak, tak, pamiętam, że jesteś alergiczką.
Niepospolitą w dodatku”, „Doprawdy, Ola, gdybym nie wiedział, że jesteś alergiczką,
miałbym ci dużo do nagadania” albo pytania typu: „Jesteś tam jeszcze? Coś się stało?” i
„Mówiłaś coś?”. Nie oczekiwał chyba jednak rozbudowanych odpowiedzi z mojej strony i
starałam się nie przejmować tymi wypowiedziami (choć oczywiście niemożliwe było na
przykład przy nich zasnąć). Raz zapytał mnie, czy chciałabym iść do bagażnika, bo alergicy
mają takie dziwne upodobania i on nie chce, żebym ja się czuła źle, ale zaraz zaczął mówić o
tym, że to właściwie wcale nie jest taki dobry pomysł, bo w bagażniku jest zimno, twardo,
ciasno, i ogólnie nie przyjemnie. Kilkakrotnie łączył się też z kimś przez telefon, niestety
zwykle w trybie głośnomówiącym, chociaż za drugim razem nie wiedziałam nawet z kim
rozmawia i powoli przestawało mnie to obchodzić. Chciałam zapytać go, czy mógłby
ograniczyć te rozmowy lub przynajmniej nie zaczynać ich, kiedy próbuję zapaść w sen, ale
nie miało to sensu – dobrze widziałam, że powinniśmy utrzymywać stały kontakt z resztą
ekipy, by czuć się bezpiecznie. Raz, kiedy rozmawiał z niejakim Derekiem, usłyszałam, że
Serafin z Melanią dostali podobno pilne wezwania do Urzędu i że nie czują się już
dostatecznie bezpiecznie, by się z nami komunikować. Od tego czasu nie miałam okazji
usłyszeć ich głosu, ale nie miałam też siły, by pytać o szczegóły.
Na miejscu byliśmy po godzinie dziesiątej. Od jakiegoś czasu jechaliśmy w ciemności
i czułam coraz bardziej przejmującą potrzebę, by położyć się do normalnego łóżka.
Tęskniłam za poczuciem stabilności. Byłam tak wyczerpana, że mój organizm nie
zareagował nawet w typowy dla siebie sposób kiedy zbliżałam się do celu, ze świadomością
konieczności wyjścia z bezpiecznego, w pewnym sensie, pojazdu, i wydostania się na
bezlitośnie chłodne powietrze, twardą ziemię oraz wystawienia się na niemniej bezlitosne
ludzkie spojrzenia. Byłam tak obolała i otumaniona, że poczułam tylko lekki dreszcz
niepokoju.
- Dojeżdżamy – usłyszałam głos Alfreda, kiedy połączył się z jakimś człowiekiem
(tym razem na szczęście nie w trybie głośnomówiącym). – Jedziemy już wzdłuż lasu i zaraz
skręcamy...Tak, tak, jedziemy od strony Newowa – dodał po chwili milczenia. – A jak tam u
was sytuacja?