- Witaj Alexo – wyciągnął do mnie rękę. – Jestem Derek. Przewodniczący Działu
Bezstronnej Inwestygacji Alergii Społecznej w głównej siedzibie Stowarzyszenia
Nieformalnego Cierpienia w Korsylii. Bardzo się cieszę, że możemy się poznać. - Dziękuję, miło mi – odpowiedziałam pospiesznie, podając mu rękę. Nigdy nie
słyszałam, żeby ktoś wypowiedział tak długie i złożone zdanie na jednym wydechu.
Oczywiście momentalnie zapomniałam nazwy tego oddziału. - Jak już zapewne wiesz, jesteśmy tu, żeby zabrać cię do naszej siedziby.
Niski człowiek spojrzał z niepokojem na swój zegarek. - Dereku, czy nie możemy oszczędzić sobie słów wprowadzenia? To kwestia
bezpieczeństwa. - Spokojnie, już idziemy – odparł Derek, po czym zwrócił się z powrotem do mnie. –
Alexo, musimy wyciągnąć ci lokalizator. - Wiem. Serafin i Melania wszystko mi opowiedzieli. Czy wiecie coś od nich? Czy są
bezpieczni? Mogłabym z nimi porozmawiać? - Niestety nie – odparł Derek z goryczą. – Nasi przyjaciele obywatele nie są obecnie
zbyt bezpieczni. Dostali pilne wezwania z Urzędu Cywilnego i znajdują się pod obserwacją.
Ale zapewniam cię, że towarzyszą nam myślami. - Przepraszam – powiedziałam, obawiając się trochę tego, co właśnie miałam zamiar
powiedzieć. – Chciałabym po prostu upewnić się, że są państwo tymi, za kogo się podają.
Rozumiecie... - Felix! – Derek obrócił się i zawołał stojącego niedaleko nas młodego mężczyznę.
Zauważyłam go już wcześniej przechadzającego się za naszymi plecami, ale nie byłam
pewna, czy to on. - O, cześć! – powiedzieliśmy niemal w tym samym momencie.
- Jesteście tu już długo z Violettą? – zapytałam szybko.
- Chyba jakieś półtorej godziny, może trochę mniej – odpowiedział.
Pokiwałam w zamyśleniu głową. Mój mózg nie pracował najlepiej w obecnym stanie.
Wysiłek, który podejmowałam, by pozostać w pełni sprawna i czujna musiał powodować
ogromne spustoszenie w moim organizmie. Nagle poczułam się potwornie samotna i
bezbronna. I to nie tylko dlatego, że nie miałam przy sobie absolutnie nic, nawet telefonu ani
kluczy do domu. Teraz zresztą nie miałam już nawet żadnego domu. Moja jedyna nadzieja
była w ludziach, których miałam przed sobą. Usiłowałam nieprzerwanie odrzucać od siebie
myśli, że zdrada i pułapka, którą nastawiła na mnie Gizela, mogły nie być ostatnie.
Po mojej prawej stronie Alfred rozmawiał głośno z jakąś kobietą o długich włosach.
Kobieta mówiła teraz coś o swojej podróży z Felixem. Obok nas stał jeszcze jeden
mężczyzna z jedną kobietą. W oddali zauważyłam kolejne trzy sylwetki. Zastanawiałam się,
ile ich tu było? - A kto tam jest? – zapytałam szybko, tknięta jakimś złym przeczuciem, wskazując na
znajdujących się w oddaleniu ludzi. - Tam? Spokojnie, to tylko nasi piloci – odpowiedział niski człowiek. – Patrolują
teren. - A macie już wyjęte lokalizatory? – zwróciłam się do Felixa, patrząc na jego prawą
rękę. - Tak. I ja, i Violetta. W zasadzie czekamy już tylko na ciebie.
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1