Poczułam nagle obawę przed byciem operowaną przez tego lekarza i postanowiłam
nie odzywać się już więcej nie pytana. I tak zresztą nic by to nie dało.
Po jakichś dziesięciu minutach Derek wyszedł z kabiny i pozwolił nam odpiąć pasy.
Również drzwi do drugiego pokoju otwarły się i zaproszono mnie na stół operacyjny. Czułam
się tak wyczerpana i obezwładniona nieustającym lękiem, że nie wiedziałam, czy to wszystko
miało w ogóle jeszcze jakiś sens i czy nie prościej byłoby zostać w rękach Gizeli. Oczywiście
nie zostałam uśpiona, bo zabieg był zdecydowanie zbyt powierzchowny. Dano mi tylko –
podobno – jakiś lek na uspokojenie, znieczulili mi rękę i przystąpili do operacji. Żałowałam,
że nie miałam opaski na oczach, bo definitywnie nie miałam sił otwierać ich i patrzeć na to,
co działo się z moją ręką, ale jednocześnie niezwykle mnie to kusiło. Ból był rzeczywiście
niewielki, ale operacja dłużyła mi się i w miarę, jak dochodziła do końca, uczucie pieczenia
wzmagało się, wybudzając mnie uporczywie z upragnionej otchłani snu.
W końcu, jakimś cudem udało mi się wybłagać (choć wcale nie miałam na to sił),
żeby zgasili te potworne lampy i zostawili mnie samą w ciemności. Byłam tak zmęczona, że
pomimo pulsującego we mnie lęku i, dodatkowo, bolesnego pulsowania w ręce, zdrzemnęłam
się tam chyba na chwilę, jednak zaraz zostałam obudzona przez ten sam oślepiający blask i
hałas. Coś się działo.
- Alexo! Halo, żyjesz? – usłyszałam głos Dereka. Nie brzmiał wcale, jakby
rzeczywiście wątpił w krążące we mnie życie. - Co się dzieje? – zapytałam, zasłaniając oczy ręką.
- Wylądowaliśmy. Robimy małą przeprowadzkę.
- Jaką przeprowadzkę? Jesteśmy w Korsylii?
- Nie – dzikus zaśmiał się, jakby usłyszał najgłupszą rzecz na świecie. – Nie tak
szybko. Jesteśmy cały czas na Pierwszym Kontynencie. Ale wszystko idzie dobrze z planem.
Nasza ekipa lekarska przenosi się teraz do drugiego helikoptera, a my będziemy mieć trochę
więcej miejsca.
Nareszcie jakaś dobra informacja. Chciałam powiedzieć, że to świetnie, ale
opanowałam się w porę. Lepiej było nie ryzykować.
Po raz kolejny nastąpiło pytanie o bezpieczeństwo i zostało ono potwierdzone.
Miałam już serdecznie dość tego pytania. A pewnie będzie przewijać się jeszcze przez naszą
podróż wielokrotnie. Może nawet wtedy, kiedy przybędziemy na miejsce. Pytanie o
bezpieczeństwo było zapewne najczęściej zadawanym pytaniem w siedzibie Stowarzyszenia
Nieformalnego Cierpienia.
Kiedy wyszłam z pomieszczenia operacyjnego, lekarzy już nie było i za chwilę
ponownie wzbiliśmy się w powietrze. Derek chciał opowiedzieć nam nieco o Korsylii i o
tym, czego powinniśmy się tam spodziewać, ale na szczęście wspólnie uzgodniliśmy, że
jesteśmy zbyt zmęczeni na jakiekolwiek rozmowy poza absolutnymi koniecznościami i
ułożyliśmy się do snu. Ja położyłam się na jednej kanapie, Violetta na drugiej, Felix z
Derekiem natomiast poszli do drugiego pokoju. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że nie miałam
przy sobie Plakietki i po raz pierwszy w życiu nie obchodziło mnie, gdzie ona jest.
Po około siedmiu godzinach przerywanego i niestabilnego snu nie czułam się dużo
lepiej. W zasadzie nie wiedziałam, czy w ogóle czułam się lepiej. Bardziej starałam się w to
wierzyć. Miałam ogromną potrzebę przemycia sobie twarzy zimną wodą, ale zalecali mi
poczekać z tym, aż dotrzemy do siedziby. Poza tym, nie miałam nawet do dyspozycji