W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

ROZDZIAŁ XIII – OLA ZACZYNA NOWE ŻYCIE


Kiedy stanęliśmy na ziemi, było nadal tak samo ciemno, jak kiedy startowaliśmy, i w
zasadzie czas nie zmienił się znacznie, choć w rzeczywistości lot trwał prawie jedenaście
godzin. Zapomniałam niemal zupełnie o istnieniu stref czasowych i Felix musiał
przypomnieć mi, dlaczego nadal jest zupełnie ciemno, kiedy na moim zegarku pokazywała
się godzina szósta trzydzieści, po tym, jak obudziłam się i zorientowałam się, że coś mi nie
pasuje.
Mimo ciemności, przez niewielkie okienko śmigłowca byłam w stanie dostrzec
delikatnie zarysowany fragment krajobrazu. Tak jak się spodziewałam, byliśmy w górach.
Nie pamiętałam prawie, kiedy ostatni raz byłam w górach i na myśl, że znalazłam się pośród
nich teraz i tutaj już miałam pozostać, poczułam się przez chwilę niemal szczęśliwa.
Kiedy już dotarło do nas, że byliśmy bezpieczni, mogłam odczuć wyczekiwaną od
dawna ulgę, która udzieliła się chyba wszystkim. Derek, wychodząc z kabiny, przeciągnął
się, wydał z siebie długie westchnienie i dopiero po tym przystąpił do przeglądu helikoptera,
oznajmiając nam radośnie, że jesteśmy na miejscu i niebawem wyjdziemy na powietrze.
Kiedy zapytałam, gdzie jest moja Plakietka i lokalizator, dowiedziałam się, że zostały
zakopane na jakimś pustkowiu w Glidycji. Glidycja była sąsiednim państwem Candanii,
kraju, w którym mieszkałam od urodzenia, i miałam nadzieję, że nie zostaną one tam nigdy
znalezione.
Wychodząc na zewnątrz, poczułam, że ledwo trzymam się na nogach. Nawet moje
wyczerpanie i odrętwienie nie było jednak w stanie powstrzymać mnie od ujrzenia i
natychmiastowego zachwycenia się krajobrazem, który malował się przed naszymi oczyma.
Wokół nas wznosiły się najprawdziwsze góry o kształtach tak fantazyjnych, że sama nie
byłabym w stanie wyobrazić sobie lepszych, oświecone teraz gdzieniegdzie światłami
naszego helikoptera i delikatną poświatą księżycową.
Na jednej z gór (bądź pasmie górskim) niedaleko nas znajdowała się niezwykła osada
zbudowana na górskich zboczach i złożona z niekończących się pięter, nieregularnie
rozłożonych tarasów i zabudowań. Teraz widzieliśmy przede wszystkim sieć małych,
odległych światełek, znajdujących się na tej tajemniczej układance i nie mogłam się
doczekać, jak będzie wyglądać to miejsce z bliska i w świetle dnia. Podejrzewałam, że będzie
to sceneria podobna do tych, jakie widziałam kiedyś na zdjęciach i obrazkach albumów
podróżniczych, ale nigdy nie spodziewałam się, że uda mi się zobaczyć je na żywo.
Za nami było trochę lasu. A w każdym razie trochę drzew. My sami znajdowaliśmy
się na dużej równinie, w jednym z niewielu chyba stosunkowo równych miejsc. Tu, gdzie
staliśmy, była jedynie wyrównana, zbita, surowa ziemia, a dalej chyba trochę trawy. W
niewielkim oddaleniu od naszego helikoptera stało jeszcze pięć innych. Jeden o podobnej
wielkości jak ten, którym przylecieliśmy, a dwa mniejsze. Poza tym nie widziałam jednak
wokół nas żadnych innych obiektów ani oznak istnienia cywilizacji.
Kiedy zrobiłam parę kroków i spojrzałam jeszcze raz w kierunku położonej na górze
osady, zorientowałam się, że niezwykłe to miasto rozciągało się jeszcze dalej niż w
pierwszym momencie zauważyłam. Trochę bliżej poziomu, na którym obecnie się
znajdowaliśmy, wznosiły się bryły jakichś potężnych budynków. Być może był to zresztą
jeden budynek, ale tak wielki i złożony, że wydawał się mieścić w sobie kilka. Poza tym,

Free download pdf