zlewał się niezwykle z resztą gór, prawdopodobnie dlatego, że w ciemności nocy i z tak dużej
odległości nie byliśmy w stanie ujrzeć jego prawdziwego odcienia.
- I co, pomyślelibyście, że dzikusy zbudowały coś takiego? – zapytał Derek,
spoglądając na nas z przebłyskiem tryumfu w oczach.
Zaczęliśmy mówić z Felixem i Violettą jednocześnie. - Dlaczego nie? – przebiła się w końcu Violetta. – Ja nigdy nie mówiłam nic złego o
dzikusach. Zresztą... Teraz sami nimi jesteśmy, prawda?
Mężczyzna nie mógł pohamować wywrócenia oczami i ironicznego uśmiechu. - Dobrze już, dobrze... W każdym razie, przedstawiam wam główną siedzibę
Stowarzyszenia Nieformalne go Cierpienia – wskazał ręką w kierunku sieci światełek i
niezidentyfikowanych budowli. – To tutaj będziecie mieszkać przez najbliższe kilka tygodni. - To jest chyba jakieś miasto – zauważył Felix. – Nie wiedziałem, że wasza siedziba
jest aż taka wielka. - No cóż, gdzieś musi mieszkać tylu ludzi...
Po chwili dołączył do nas pilot, oznajmiając, że reszta ekipy już się zbliża i powinna
być na miejscu za jakieś dwadzieścia minut. Miałam nadzieję, że nie będziemy czekać na
nich na tej pustyni. Derek zaproponował nam na szczęście podwózkę samochodem i razem z
Violettą poprosiłyśmy o nią od razu. Czekaliśmy jednak na przybycie pojazdu tak długo, że
w międzyczasie zdążyłam już zacząć tego żałować. Nie miałam żadnych bagaży w
przeciwieństwie do moich towarzyszy i chociaż generalnie sprawiało mi to ogromną udrękę
emocjonalną, dzięki temu jednak dojście do widocznych w oddali budynków nie byłoby dla
mnie takim wyzwaniem. Nienawidziłam pozostawać bierna. Felix był gotów iść pieszo i
Derek zapewne pomógłby nieść walizkę Violetcie. Teraz jednak nie było już sensu zmieniać
zdania i przewodniczący powtórzył nam tylko, że samochód za chwilę przyjedzie, kiedy
zapytałam go o to. Czekając na przyjazd naszego transportu, a także na pojawienie się na
niebie drugiego helikoptera, mężczyźni zajęli się ustalaniem jakichś kwestii organizacyjnych
i wykonywaniem telefonów do swoich współpracowników, czy kogoś w tym rodzaju,
znajdujących się prawdopodobnie na terenie naszej siedziby.
Przypomniałam Derekowi, że potrzebowałam coś zjeść, umyć się i zamknąć się w
swoim pokoju, a moja ręka nadal bolała i być może potrzebowała kontroli medyka. Nie
mówiłam o tym jednak dlatego, że myślałam, że o tym zapomniał, ale raczej dlatego, by
zwrócić na siebie uwagę, choć wiedziałam dobrze, że ryzykuję w ten sposób zyskanie
natychmiastowej antypatii mojego nowego opiekuna. Pomyślałam, że gdyby nie fakt, że
czułam się tak paskudnie, utraciłam cały swój dobytek materialny i artystyczny, oraz bałam
się zobaczyć na niebie kolejny helikopter, który mógłby wylądować obok nas i przynieść ze
sobą nowe osoby, odwracające uwagę moich jedynych towarzyszy od moich potrzeb i
naszego, ponoć, wspólnego celu, mogłabym się teraz czuć naprawdę cudownie. Znajdowałam
się w nowym miejscu, zaczynałam wszystko od nowa, nie miałam na sobie Plakietki, na
której wypisane były skandaliczne określenia, nikt nie mógł śledzić mojej lokalizacji, nikt
mnie tu nie znał, a samo miejsce wyglądało jak wyjęte z moich marzeń.- Pięknie tu jest, prawda? – powiedziała Violetta.
- Tak, bardzo. Naprawdę, niesamowicie – odparłam, słuchając swojego wciąż jeszcze
melodyjnego głosu.