nadal prowadzono remonty i realizowano nowe inwestycje, zupełnie jak w każdym
rozwijającym się mieście, natomiast nasze „ukrycie” sprowadzało się głównie do sekretnej
lokalizacji.
Kolejny blok informacyjny dotyczył naszych praw, obowiązków i możliwości.
Możliwości alergików niepospolitych były wprawdzie nieco ograniczone, jako że znajdowali
się oni pod opieką Działu Bezstronnej Inwestygacji Alergii Społecznej. Zwykle
proponowano im rozwiązania takie jak mieszkanie w izolacji albo dostosowana do ich
możliwości praca. Alergik niepospolity, podobnie jak każdy członek stowarzyszenia, miał
obowiązek zdecydowania się na jakieś rozwiązanie. Rozwiązania dla alergików były
wprawdzie często lżejsze niż rozwiązania dla innych nie-obywateli, ale obowiązek zgłoszenia
każdej osoby radzie przewodniczących obejmował całe stowarzyszenie.
Nasz status i nasza przynależność, to znaczy moja, Violetty i Felixa, nie była jednak
jeszcze zdeterminowana. Przez najbliższy miesiąc mieliśmy odbywać tak zwany „okres
próbny”, podczas którego będziemy badani i obserwowani, i po którym mieliśmy otrzymać
ostateczny status alergików niepospolitych i członków naszego działu (jeśli oczywiście
wszystkie pierwotne założenia zostaną potwierdzone). Okres próbny miał się rozpocząć z
początkiem przyszłego tygodnia, do tego czasu natomiast mieliśmy okazję oswajać się z
nową przestrzenią oraz panującymi w niej zwyczajami.
W niedziele mieliśmy możliwość udania się do lokalnego kościoła na Mszę świętą, co
w pierwszej chwili trochę mnie zaskoczyło, ale przede wszystkim dało mi natychmiast
wielką ulgę i uspokojenie świadomej części mojego umysłu. Decydując się na ucieczkę do
siedziby stowarzyszenia, znajdowałam się w takim popłochu, że zapomniałam prawie o
rzeczy tak ważnej jak troska o zbawienie mojej duszy. Na szczęście okazało się jednak, że w
Korsylii, dostatecznie blisko naszej siedziby, znajdował się zakon, do którego nie-obywatele
chodzili na nabożeństwa. Nie był to zresztą jakiś nadzwyczajny wyjątek. Jako że dzikusy
miały wzbroniony wstęp do wszelkich miejsc publicznych, duchowni starali się wychodzić
na przeciw potrzebom pozbawionych obywatelstwa ludzi i stawiać kościoły również w
miejscach fizycznie odizolowanych. Nasza siedziba miała natomiast wystarczająco dużo
mieszkańców, by znalazła się wśród nich spora grupa osób traktujących swoją wiarę
poważnie i naturalnie lgnąca do bliskiego spotkania z Bogiem.
Zakon, do którego pielgrzymowali nie-obywatele z naszego stowarzyszenia,
znajdował się jakieś pięćdziesiąt kilometrów od naszego miasta, co, biorąc pod uwagę naszą
izolację, było dla nas bardzo blisko. Służył on od początku mieszkańcom naszej siedziby i w
święta odprawiano tam nawet Msze specjalnie dla nas. Niezwykle trudno było tam wtedy
spotkać jakiegoś obywatela, pomijając księży zakonników. Z własnej wiedzy wiedziałam
jednak, że duchowni nie byli szczególnie mocno kontrolowani przez władze państwowe, a
skoro członkowie stowarzyszenia pozostawali z nimi w kontakcie przez tak długi czas, nie
mogli mieć oni raczej jakiejś szczególnej determinacji do wydania naszych sekretów. Mimo
to, nawet obecność w odizolowanym fizycznie i nieczęsto nawiedzanym przez obywateli
zakonie była dla nas sporym ryzykiem. Zawsze mogliśmy spotkać jakichś turystów czy
pielgrzymów, i takie przypadki zdarzały się już wielokrotnie. Lokalizacja zakonu nie była
oczywiście utrzymywana przed nikim w tajemnicy i obywatele mieszkający w Korsylii mogli
na ogół z łatwością dowiedzieć się o jego istnieniu. Nie wierzyłam wprawdzie, by ktoś mógł
wygonić nie-obywatela z miejsca świętego, osądzać go tam lub demonstrować wobec niego
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1