jakiekolwiek przejawy wrogości, jednak informacje z pewnością mogły się rozpowszechniać
i przyczynić się do ujawnienia naszej lokalizacji.
Kwestia wolnego dostępu do Kościoła Katolickiego, który jest przecież wspólnotą
ludzi bez względu na ich status obywatelski, była od początku przedmiotem sporu w
Stowarzyszeniu Nieformalnego Cierpienia. Wiele osób ostrzegało i nadal ostrzega przed
zagrożeniem, jakie płynie z wychodzenia w przestrzeń powszechną, nawet znacznie oddaloną
od rzeczywistych społeczności obywatelskich. Na szczęście część osób pozostaje jednak
zdania, że w kontekście życia wiecznego nie można iść na ustępstwa i rezygnować z praktyki
wyznawanej wiary z powodu lęku przed innymi ludźmi. Bo do tego ostatecznie by się
sprowadzało. Ludzie wierzący jechali zatem do znajdującego się w zakonie kościoła w każde
święto, co poniektórzy zaś nawet częściej, rada przewodniczących wstrzymała swoje opinie i
zalecenia na ten temat, a przeciwnicy patrzyli z niepokojem i konsternacją na to, co się
„dzieje”.
W rzeczywistości, z tego co mówili Derek i Dagmara, z biegiem czasu wszyscy
przyzwyczaili się do cotygodniowych celebracji pozamiejskich, bez względu na to, czy
uczestniczyli w nich czy też nie. Tak naprawdę nasze stowarzyszenie i nasza lokalizacja i tak
były wystawiona na ciągłe ryzyko i mierzyliśmy się z nim regularnie. Nie byliśmy wcale tak
dobrze ukryci. Mieszkaliśmy jedynie na terenie oddalonym od cywilizacji i nieuczęszczanym
z reguły przez obywateli. Nie mogliśmy mieć jednak pewności, ilu z nich tak naprawdę
widziało nasze miasto, zwiedzając „nieznane” obszary górskie. Niektórzy ludzie lubią
eksplorować teren. Podobno mieszkańcom naszego miasta zdarzyło się niejednokrotnie
spotkać jakichś obywateli-przybyszów czy obywateli-wędrowców, podróżujących w pobliżu
naszej siedziby lub wręcz pukających do jej drzwi. Na szczęście dotychczas byli to jednak
tylko jacyś korsylijscy poszukiwacze przygód, nie przywiązani szczególnie do systemu
plakietkowego i nie mający problematycznych stosunków z Urzędami Cywilnymi. Mimo to,
niektórzy członkowie stowarzyszenia wysuwali pomysły, by uwięzić przybyszów, to znaczy,
jak to mówili „dać im mieszkanie i nie pozwolić im odejść” oraz usunąć i wywieźć gdzieś
potajemnie ich lokalizatory, albo przynajmniej nie wpuszczać ich w ogóle do środka i
wypędzić ich od razu. Ostatecznie jednak nie decydowano się na to. Sami przecież
sprzeciwialiśmy się takiemu traktowaniu i jestem przekonana, że maczali w tym palce
alergicy, bojący się oskarżenia o hipokryzję. Mieszkańcy siedziby żyli zatem nadzieją, że
obywatele-wędrowcy nie wygadają się po prostu nikomu, zgodnie z naszymi gorącymi
prośbami, a funkcjonariusze państwowi nie będą sprawdzać historii ich lokalizatorów zbyt
wnikliwie.
Poza tym, tak dobrze funkcjonująca społeczność nie mogła obyć się bez stałego
kontaktu z osobami z kręgu obywatelskiego i coraz więcej osób spoza pierwszego kręgu
wtajemniczenia włączano do „tajemnicy” lokalizacyjnej i zapraszano do naszej siedziby w
różnych celach. Niektórzy zajmowali się dostawą dóbr i pomocą w pracach budowlanych,
zazwyczaj dorywczo i na niewielką skalę, ale zawsze, inni zaś przyjeżdżali, by odbyć
spotkania, szkolenia i narady potrzebne do prowadzenia wspólnej polityki, formacji i
zarządzania. Byli to głównie przewodniczący i opiekunowie lokalnych oddziałów
Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia z różnych miejsc świata, tacy jak Gizela i Paul.
Zastanawiałam się, czy teoretycznie Gizela mogła tu przyjechać. Kiedy zapytałam
przewodniczących, Derek powiedział jednak, że nie, a w każdym razie, że jest to niezwykle
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1