W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

Widziałam drogę, która prowadziła w dół, prosto do osady, ale nie chciałam marnować
więcej energii, która była mi potrzebna na powrót i szczerze mówiąc, nie mogłam wyobrazić
sobie sytuacji, w której rzeczywiście opłacałoby mi się tam iść. Gdybym nawet straciła
zasięg na kilka dni, wolałabym raczej poczekać do cotygodniowego spotkania z członkami
stowarzyszenia niż narzucać się jakiemuś dzikusowi w wiosce i znosić jego obecność. Chyba,
że straciłabym nie tylko zasięg, ale również dostęp do wody albo coś podobnego. Jeśli
natomiast miałabym jakiś wypadek, prawdopodobnie nie byłabym w stanie w ogóle tam
dotrzeć, ale o tym wolałam na razie nie myśleć.
Innego dnia odkryłam z kolei cudowne jezioro pośród skał, do którego kaskadami
spływała woda z pobliskiej rzeki, wijącej się bajecznym wąwozem. Było to miejsce tak
wspaniałe, że od razu zaczęłam się obawiać, że prędzej czy później zostanie odkryte przez
ludzi i już wkrótce zajęte będzie przez nieustanne tłumy, choćby nawet dzikusów,
spoglądających na mnie spode łba, albo zakazujących wręcz zbliżania się do tej
nieskazitelnie przezroczystej wody, oznaczając ją jako nienaruszalny cud natury. Albo
niszcząc jej nieskazitelną czystość bezpowrotnie. W każdym razie, mimo że od cudu tego
dzieliła mnie dobra godzina drogi, chodziłam tam od tej pory prawie codziennie, ciesząc się
(czasową) swobodą w miejscu tak zjawiskowym.
Po około miesiącu mieszkania w izolacji, spotykając się z ludźmi jedynie co tydzień,
coraz bardziej zaczęła mi jednak dokuczać samotność, być może jakiś rodzaj nostalgii, jakieś
nieprzyjemne uczucia, których nie byłam nawet w stanie nazwać. Tak naprawdę zawsze
czułam się samotna, nawet kiedy przebywałam z ludźmi dwadzieścia cztery godziny na dobę,
a w ich towarzystwie czułam dodatkowo nieustające napięcie, jakby w pobliżu mnie
znajdowała się bomba, która miała lada chwila wybuchnąć. Wydawało mi się, że to było
najgorsze, ale teraz nie byłam już taka pewna. Na początku, kiedy przybyłam do Korsylii,
pomijając kwestię mojego zmęczenia przez kilka dni po podróży, czułam się niemal
szczęśliwa. Sam pobyt w miejscu tak pięknym i atrakcyjnym napawał mnie zachwytem i
optymizmem. I ostatecznie, ludzie traktowali mnie tu jednak trochę łagodniej. Udało mi się
nawet poznać kogoś, kto przejawiał wobec mnie zainteresowanie. Później jednak nasze
zaangażowanie i nasza sztuczna relacja przerodziła się w ślepy schemat, od którego wszyscy
chcieliśmy jedynie uciec. Powiedziałam Cornelowi i Pameli, że mogą odezwać się do mnie
za niedługo, nawet po tym, jak wyjadę do samotni, ale przez cały czas nie wysłali mi ani
jednej wiadomości.
Byłam przekonana, że mieszkanie w izolacji jest dla mnie najzdrowszą i
„najbezpieczniejszą” opcją, ale znów zaczęłam tęsknić za tym, co mogłabym zdobyć,
gdybym miała kogoś przy sobie, choć nigdy zdobyć mi się tego nie udało. Zdałam sobie
nagle sprawę, że tak naprawdę nic nie przynosi mi szczęścia – ani życie w społeczeństwie
powszechnym i opieka w placówkach obywatelskich, ani to bajecznie brzmiące
stowarzyszenie, które utworzone zostało dla tych, którzy w społeczeństwie sobie „nie radzą”,
ani kolejny krąg tego stowarzyszenia, zaprojektowany dla tych, dla których oddziały
obywatelskie były nie wystarczające, ani specjalny dział, do którego przypisano mnie według
specyfiki moich problemów, ani nawet ogrom przyjaznej uwagi, którą otrzymałam w
siedzibie stowarzyszenia podczas okresu diagnostycznego, czy mieszkanie w „błogiej”
izolacji. Jeśli to wszystko miało w ogóle jakieś pojmowalne wytłumaczenie, problem
rzeczywiście musiał tkwić we mnie.

Free download pdf