W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

nich ani odrobiny cierpliwości i zaczynałam się denerwować na sam ich widok. Zupełnie tak,
jakby byli dla mnie jakimiś dodatkowymi przeszkodami w tych trudnych chwilach, choć tak
naprawdę otrzymywałam od nich tyle pomocy, ile nie otrzymałam przez całe życie od
wszystkich innych ludzi razem wziętych. W zasadzie wątpiłam, żebym otrzymała kiedyś od
kogoś innego jakąkolwiek prawdziwą pomoc.
Jakiś czas później zawarłam nową umowę z ludźmi, umowę, która miała zapewnić mi
całkiem przyzwoitą pensję i, jak się szybko okazało, zafundować mi taki wysiłek, który nie
był wart żadnych pieniędzy. Bo w istocie, po pracy nie miałam już siły ani ochoty na nic,
nawet na wydawanie pieniędzy. Jedyne, czego potrzebowałam, to własny kąt do spania,
trochę prywatnej przestrzeni i odżywcze jedzenie. I oczywiście środki na leczenie, ale
wykupowanie leków czy badań nie ma chyba nic wspólnego z przyjemnością.
Kolejna praca, którą podjęłam, była pracą animatorki w sali zabaw dla dzieci. Zawsze
byłam przekonana, że jeśli już miałabym znosić pracę z ludźmi – to tylko w aktywnej roli.
Wiedziałam, że nie miałam szans na spełnienie niczyich oczekiwań w pracy siedzącej, pośród
tych wszystkich niejasnych podtekstów, nieformalnych wymagań i poczucia przykucia do
krzesła niczym najgłębszej formy zniewolenia. W pracy aktywnej natomiast, wychodząc z
inicjatywą do ludzi, choć wiedziałam, że moje szanse na spełnienie tych oczekiwań mogły
być co najwyżej niewiele większe, mogłam jednak przynajmniej otrzymać od klientów i
przełożonych różne cenne informacje na swój temat, które byłyby przekazane mi wprost.
Jednocześnie wierzyłam, że praca w roli aktywnej i bazującej na interakcji była w
pewnym sensie mniej wymagająca. Chyba wszyscy zgodziliby się co do tego, że zabawianie
ludzi jest generalnie trudniejszym zadaniem niż siedzenie przy biurku i wpisywanie czegoś
do komputera, a zatem, zakres tolerancji wobec osoby wykonującej tak trudną pracę
powinien się automatycznie również zwiększyć. Tak przynajmniej wynikało z moich
obserwacji i w to wierzyłam.
Praca z osobami uprzywilejowanymi (tj. z dziećmi) była w moim przypadku
oczywiście bardzo ryzykowna, jako że od zawsze miałam problem z ich odpowiednim
traktowaniem. Wiedziałam jednak, że w roli animatorki sama uzyskiwałam pewien
szczególny, można powiedzieć, nieformalnie uprzywilejowany status, podobny do tego, jaki
miał nauczyciel w szkole. Nie znajdowałam się zatem wcale na pozycji przegranej.
Poza tym, miałam po prostu tak wielką chęć udowodnienia innym i sobie samej, że
nie jest ze mną jeszcze tak zupełnie źle i że pomimo wszystkich moich problemów i
skandalicznych tendencji jestem w stanie pokonać zżerający mnie lęk, że w pewnym
momencie zdecydowałam się zrobić ten szalony krok w kierunku marzeń, oczywiście pod
przykrywką formalności.
Niestety, wbrew moim pragnieniom, moje wystąpienia w dalszym ciągu nie były
wcale dobrze oceniane. Większość czasu nie miałam zresztą nic do powiedzenia, a
oczekiwania wobec mnie były tak naprawdę do tego stopnia niesprecyzowane, że często
kończyłam, włócząc się po sali i usiłując sprawiać wrażenie, że pilnuję bawiące się wokół
dzieci. Co drugi krok stwierdzałam jednak, że moja taktyka wcale nie wygląda przekonująco
i najprawdopodobniej sprawiam raczej wrażenie znudzonej czy zdesperowanej, chodząc tak
tam i z powrotem. Jedna pani zarzuciła mi raz nawet, że udaję robota, a dzieci nie tylko nie
mają ze mnie żadnego pożytku, ale wręcz otrzymują posępny przykład do naśladowania.

Free download pdf