W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

przyznanym mi obowiązku i nakrzyczała na mnie z wyrzutem, zapewniając tym samym o
wiele większą rozrywkę dzieciom niż planowana zabawa.



  • Dlaczego mi przeszkadzasz?! Co ty sobie myślisz?! My odwalamy za ciebie prawie
    całą robotę, kiedy ty prowadzisz zajęcia, a raczej udajesz, że prowadzisz, a w zamian za to ty
    postanowiłaś zabawić się moim kosztem i zrobić sobie fotki akurat teraz, żeby odciągnąć ode
    mnie całą uwagę i sprowadzić chaos na zajęciach?! I zamiast robić to przynajmniej jakoś
    dyskretnie, chodzisz z miejsca na miejsce, powodując hałas i niepokój?! Co za
    impertynencja!


W istocie, kiedy robiłam zdjęcia, dzieci okazywały nagle wielkie zainteresowanie
moją osobą. Wiedziałam, że wynika to z mojego braku dyskrecji i profesjonalizmu, niestety
jednak nie potrafiłam zapanować nad swoją naturalną niedyskrecją. Robiłam zdjęcia z
głośnym pstryknięciem i oślepiającą lampą błyskową w momentach chwilowej ciszy i
spokoju; wybierałam momenty nieoficjalnego skupienia, żeby wkroczyć nagle w środek z
wielkim obiektywem gotowym do strzału i kręcąc się wokół nieustannie. Nawet kiedy
próbowałam stanąć w jakimś kącie i zrobić zdjęcie z większej perspektywy, dzieci
zachowywały się, jakbym machała do nich zawzięcie i krzyczała: „Hej, jestem tu, spójrzcie
na mnie!”. W rezultacie z dyskretnej dokumentacji fotograficznej powstała jawna sesja
zdjęciowa i jeden wielki chaos. Nie dziwiłam się już zatem z niezadowolenia moich
koleżanek (włączając tą, która zleciła mi to zadanie), o którym zostałam poinformowana
zarówno formalnie, jak i nieformalnie.
Moje współpracowniczki i dzieci, które na każdą wiadomość o „nowej zabawie pani
Oli” buntowały się otwarcie, krzycząc: „Nudzie mówimy nie!” nie były jednak jedynymi
osobami, które oburzały się na widok mojej nieudolnej pracy jako animatorki. Rodzice,
przychodząc po odbiór swoich dzieci i nierzadko obserwujący je (a raczej mnie) trochę czasu,
prawie za każdym razem pytali, wskazując na mnie: „A ta co tu robi? To jest w ogóle dziecko
czy opiekunka?”. Kiedy dowiadywali się, że jestem animatorką (informowani zwykle przez
naszą prowadzącą, która już śpieszyła z wyjaśnieniami, że jestem bardzo, ale to bardzo
początkująca), w najlepszym wypadku kiwali głowami porozumiewawczo i mówili do niej:
„Ja bym się na pani miejscu od razu pozbył takiej pracowniczki. Większej ignorantki w życiu
nie widziałem. Ona w ogóle nie wykazuje zainteresowania naszymi dziećmi. Poza tym
wygląda podejrzanie. Trochę tak, jakby ktoś wysłał ją tu na śledztwo, którego nie umie nawet
dyskretnie przeprowadzić... W każdym razie, współczujemy paniom i radzimy mieć ją na
oku”.
Czasami, rzecz jasna, zdarzało mi się spotkać mniej tolerancyjnych rodziców i wtedy
wykrzykiwali do mnie: „Dziewczyno, przestań dręczyć nasze dzieci! Myślisz, że jesteś taka
wspaniała, że jak przejdziesz się w tę i z powrotem po sali to nasze skarby będą
usatysfakcjonowane, że mogą cię w ogóle widzieć?!” albo o mnie: „Ja protestuję! Osoba,
która wygląda, jakby sama nie wiedziała, co robić nie może się opiekować naszymi
dziećmi!” i „Przecież ona ma obniżoną reputację! Patrzcie na jej Plakietkę! Ktoś taki nie
powinien mieć tu w ogóle wstępu!”.
Właściwie byłam dosyć zdziwiona, że w ogóle przyjęto mnie do tej pracy, nie tylko
ze względu na moje zachowanie, ale również ze względu na moją Plakietkę, której przecież
definitywnie brakowało trochę do perfekcji. A do pracy z uprzywilejowanymi szuka się

Free download pdf