Mieszkaliśmy w drewnianym czterorodzinnym baraku, nasza pięcioosobowa
rodzina zajmowała jedno nieduże pomieszczenie, przedzielone kilkoma deskami, miejsca było
niewiele. Przy wejściu był przedsionek, gdzie zostawialiśmy buty i walonki, zawsze zabłocone
albo zaśnieżone, stąd wchodziło się do pomieszczenia, gdzie stał stół, a wokół niego szerokie
ławy, które służyły także do spania. Na przeciwległej ścianie był piec z płytą kuchenną, na niej
garnki, miski itp. Obok ławka i wiadra z wodą, nad nią półka z miskami do jedzenia i łyżkami.
Ubrań oprócz roboczych nie mieliśmy, kufajki, spodnie i bluzy do pracy w lesie bardzo się
niszczyły. Dopóki starczało łat, naprawialiśmy i zawczasu zamawialiśmy następne. Nic nie
dostawaliśmy za darmo, trzeba było najpierw zarobić nawet na ubranie robocze. Szaf nie
mieliśmy, bo i nie były potrzebne, ubranie wieszało się na hakach na ścianie, za przepierzeniem
stały trzy drewniane prycze do spania z grubo wypchanymi sianem siennikami, na ścianie półki.
Po kilku latach przyzwyczailiśmy się, że bez wielu rzeczy można się obejść. Jak się pracuje od
świtu do nocy w lesie, a jeszcze trzeba przejść kilka kilometrów do domu, to wystarczała miska
ciepłej, czasem postnej strawy i spanie. Następnego dnia tak samo i następnego znowu tak
samo.
Zdjęcie 9. Dom w Bułtusuku (1956r.)
Ryszard rozejrzał się po naszym skromnym pomieszczeniu i powiedział, że
wspominając w obozie naszą rodzinę, stale nas widział w naszym własnym domu w
Niemenczynie. Było gdzie nam dzieciom harcować, cztery pokoje, duża kuchnia, hol, a w nim
spiżarnia ze słoikami pełnymi konfitur. W ogrodzie piwnica wkopana głęboko do ziemi i
pokryta ziemią i rosnącymi tam różnymi roślinami. To teren naszych dziecięcych zabaw.