policji na rynku. Nawoływał do spokoju, solidarności społecznej, powołał się na patriotyzm
mieszkańców w każdej sytuacji politycznej, po czym cała policja załadowała się na samochód i
gdzieś wyjechała. Niepokój zaczął targać mieszkańcami, bo jednocześnie zaczęto szeptać, że
Sowieci napadli na Polskę, przekroczyli granicę i jutro mogą być u nas, że Hitler nie jest zabity,
wojna trwa dalej i że może zakończyć się naszą klęską. Nastrój ludności przechodził od
entuzjazmu do rozpaczy. Wieści dochodziły coraz gorsze. Wojska w miasteczku już nie ma,
policja wyjechała w kierunku granicy litewskiej, a rząd podobno uciekł do Rumunii. Ale
Warszawa jeszcze się broni. Jak długo?
Okupacja sowiecka
W nocy obudziły mnie głosy rodziców:
- Idź po Franciszkową – mówiła matka głosem niecierpliwym.
- Teraz, w nocy? Przecież wszystkie ulice są zapchane sowieckimi czołgami, jak
przejdę przez most, nie możesz zaczekać? – gderał ojciec ubierając się.
Leżałem głową wtuloną w poduszkę, bojąc się ją podnieść. Pojękiwania matki
budziły we mnie niepokój, a nawet strach. Z ulgą odetchnąłem, kiedy wrócił ojciec z „babcią”
Franciszkową. Nazywaliśmy ją babcią, bo często przychodziła pomagać mamie w
gospodarstwie domowym, traktowała mamę jak córkę, a nas jak wnuki. Babcia była już stara,
ale ile miała lat - nie wiadomo; pamiętała powstanie z 1863 roku i często nam opowiadała o
powstańcach, o walkach z Kozakami w okolicy, a później o represjach wprowadzonych przez
Rosję w stosunku do Polaków. Z Moskwy wtedy przysłano do Wilna gubernatora –
Murawjowa, który na ulicach miasta wystawiał szubienice, wieszano na nich powstańców dla
odstraszenia ludności, stąd też nazwano go „Murawjow-wieszatiel”. W szkołach i na ulicach
zabroniono mówić po polsku. Wtedy też mego pradziadka Sienkiewicza za pomoc
powstańcom zabrano do wojska na 25 lat, a drugiemu, Łońskiemu, skonfiskowano majątek i
zesłano na Sybir, skąd już nie wrócił.
Żaden poród w okolicy nie odbył się bez babci Franciszkowej, a rękę miała
szczęśliwą. Babcia kazała ojcu przygotować gorącą wodę i spokojnie pocieszała matkę. W
pewnej chwili usłyszałem „plask” i krzyk dziecka. - No, widzisz, kotulu, masz znowu syna, to już czwarty, na czołgach przyjechał, ale
się nie martw tylko ochrzcić trzeba prędko, bo czas niespokojny – mówiła babcia.
Huk ruskich czołgów i warkot ciągników z armatami wdzierał się do spokojnych
domów miasteczka. Matka popłakując z trwogą patrzyła to na dziecko, to na okno. - To znowu bolszewicy, urodziłeś się już w niewoli, synu, jaki będzie twój los, jaki los
będzie nasz? – mówiła matka karmiąc piersią mojego nowonarodzonego brata. Dziwiłem się
matce, że tak boi się bolszewików, prawda, że armaty i czołgi mają, ale Piłsudski ich pobił i
wygnał z Polski przed 20 laty, to i teraz pobijemy, niech tylko Anglia i Francja załatwią się z
Niemcami.