Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

bliżej następnego lasu, bo za dużo czasu traciliśmy na dojście do pracy. Tu nie chodziło o naszą
wygodę i zmęczenie, ale o wydajność, ciągle słyszeliśmy – „strana trebujet lesa” (ojczyzna
potrzebuje więcej drewna).
Chodząc tu po okolicy napotykaliśmy małe poletka posadzonych kartofli, a wyżej
odrastał młody las, chciało mi się płakać, bo przypomniałam sobie, jak mama zaraz po
przyjeździe zaczęła karczować poletko, żeby posadzić przywiezione z Polski kartofle. Kroiła je
na małe cząstki i sadziła w ziemi, dosyć szybko urosły, bo ziemia była urodzajna. Te kartofle
być może uratowały nas od większego głodu.
Pierwszą osobą napotkaną tu w tej opuszczonej wiosce była Sonia, siedziała skulona
na stercie desek ułożonych obok baraku. Była to najpiękniejsza Greczynka z tego osiedla, teraz
tylko burza czarnych, kręconych włosów otaczała jej bladą, smutną twarz. Była jedną z
najbardziej wydajnych lesorubow tzn. miała na swoim koncie najwięcej kubikmetrów
spiłowanych drzew. Teraz siedziała ciężko chora i zrezygnowana, jak gdyby czekała na śmierć.
Opowiedziała nam, jak wczesną wiosną piłowała bardzo grubą i smolistą sosnę, było bardzo
ciężko, ale nie mogła odpocząć, bo drzewo mogło się zawalić w nieodpowiednią stronę, więc
piłowała do końca bez przerwy. Była tak zmęczona i spocona, że padła jak nieżywa na lodowatą
ziemię i zasnęła. Jej towarzyszka niedoli też zasnęła, ale leżała blisko ogniska, natomiast Sonia
odmroziła sobie nerki. Jedyna felczerka w okolicy nie potrafiła jej pomóc, nie było szpitala, ani
leków i Sonia po prostu czekała na śmierć, a był to rok 1954, tzn. dziewięć lat po wojnie.
Dalej przeszliśmy nad rzekę Kołbę i zaczęliśmy wchodzić na dość wysoką górę,
chciałam Ryszardowi pokazać dzieło powojennych zesłańców, ile pni drzew pozostało po
ściętej tajdze. Teraz tam dojrzewały dorodne owoce czeremchy, a na zmurszałych pniach –
opieńki.
Okazało się, że Ryszard jest zbyt słaby na takie wędrówki po górach, dostał zadyszki
i musieliśmy odpocząć i skrócić drogę, jednocześnie rozglądając się po ogołoconych przez nas
pagórkach i górach. Zachwycaliśmy się przyrodą, zwłaszcza Ryszard, po siedmiu latach łagru
odkrywał świat na nowo.
W dole wiła się rzeka Kołba, przy jej brzegach leżały kłody drzew pięcio- i
sześciometrowe, prawdopodobnie zatrzymały się i spowodowały zator.
Siedząc tak na górze bardzo chciałam opowiedzieć mu, jak bardzo było mi źle,
zwłaszcza przez pierwsze lata na zesłaniu, kiedy moja młoda dusza rwała się do życia, a
tymczasem świat jakby się zatrzymał, żal i poczucie krzywdy mogłam jedynie utrwalić w
wierszach, które same mi się układały. Przeczytałam mu jeden, który najbardziej oddawał stan
mojej duszy i ciała, miałam 19 lat, nigdy nie pracowałam tak ciężko fizycznie, a tu zaraz
zostałam przydzielona do najcięższych prac, zimą do piłowania wiekowych smolistych drzew,
latem do wyrabiania cegieł. Oto on:
Czerwone słońce za góry się skryło
Lecz czerwień na niebie została
Wierzchołki drzew zaczerwieniła
Ziemię zalała ...
Wieczorny mrok powoli czerwień wchłaniał

Free download pdf