Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

nakaz wyjazdu, ale jak już wspomniałam, były kłopoty z transportem, spóźnił się konwojent
przed zamarznięciem Jeniseju.
Tak więc wystrojeni w nowe kufajki, spodnie i brezentowe buty, siedzieliśmy już w
przyczepie, a traktor nie przestawał terkotać, jechał z nami Kapluszka i jeszcze parę osób z
zarządu. Droga była fatalna, kamienie, błoto, głębokie jamy, zatrzymywaliśmy się co kawałek,
żeby usuwać przeszkody, podkładać deski. W połowie drogi zrobiło się ciemno i trzeba było
przenocować w lesie, rozpaliliśmy ognisko, mężczyźni wyciągnęli wódkę, żeby się ogrzać, a ja
zrobiłam sobie posłanie na ziemi i podobnie jak wspomniana wcześniej Sonia Greczynka
zasnęłam. Rano obudziłam się z bólem w dole brzucha, już wiedziałam, że będę miała kłopoty.
Następnego dnia zaczął się mój pierwszy dzień pracy w tartaku nad Jenisejem, ja
stałam na wyciągu jako przedstawicielka przemysłu leśnego, a Niemka ze strony tartaku. Praca
nie była ciężka, ale ja co chwilę biegałam do prowizorycznie skleconej toalety, nikomu nie
mówiłam o swoich dolegliwościach, bo bałam się, że mnie odeślą z powrotem do Bułtusuka.
Bardzo cierpiałam.
Wieczorem pracownicy tartaku rozdzielili nas na kwatery prywatne, ja trafiłam do
sympatycznej rodziny Rosjan w średnim wieku z dwiema córkami. Kiedy zwierzyłam się
gospodyni z moich kłopotów zdrowotnych, ona natychmiast zaprowadziła mnie do lekarza.
Doktor zaaplikował mi penicylinę, która w tym czasie była nowością. Być może to mi uratowało
zdrowie, często myślałam o tej dobrej kobiecie, która tak szybko udzieliła mi pomocy.
Jak tylko poczułam się lepiej, pojechaliśmy z Ryszardem do centrum Krasnojarska,
żeby tam na poczcie głównej nadać listem poleconym naszą bardzo ważną przesyłkę do
polskiej ambasady w Moskwie. Drugą kopertę mieliśmy przy sobie i czekaliśmy na okazję, żeby
przekazać ją osobiście zaufanej osobie.
Była niedziela, mieliśmy wolny dzień, więc postanowiliśmy pójść do domu
towarowego, żeby zobaczyć, co jest do kupienia. Pieniędzy mieliśmy niewiele, trzymałam je w
torbie mocno ściskając pod pachą, gospodyni ostrzegała mnie, że tu jest dużo złodziei i trzeba
uważać. Najpierw postanowiliśmy obejść wszystkie stoiska i zorientować się, co tu można
kupić, następnie kupiłam trzy pary ciepłych wełnianych skarpet dla Andrzeja, Tadeusza i Taty,
którzy mieli bardzo sparciałe i porwane onuce, już się cieszyłam na samą myśl, jaką im sprawię
radość. W pewnym momencie Ryszard zauważył, że te nowo kupione skarpety wyłażą na
zewnątrz z dna mojej plastikowej torby. Podniosłam torbę do góry i z przerażeniem
zobaczyłam, że jest kilkanaście razy pocięta żyletką, nie ma mojej portmonetki z pieniędzmi.
Byłam zdruzgotana, nie mogłam pojąć, jak ten złodziej mógł mi tyle razy pociąć torbę, a ja nic
nie poczułam. Wróciłam do mojej kwatery zdenerwowana i poniżona, jak mogłam się tak dać
ograbić jakiemuś złodziejaszkowi. Tak byłam poruszona tym wydarzeniem, że po kilku dniach
ponownie się wybrałam do tego samego domu towarowego, żeby spotkać tego złodzieja i
splunąć mu w twarz. Wzięłam starą torbę gospodyni, parę dziurawych rękawic i wbrew
ostrzeżeniom mojej gospodyni, żeby nie eksperymentować ze złodziejami, wyszłam na
spotkanie z moim złoczyńcą. Byłam bardzo uważna, skupiona tylko na obserwacji ludzi i nie
wiem, jak to się stało, że po raz drugi pocięli mi torbę, aż wypadły stare rękawiczki, a ja niczego
nie zauważyłam. Byłam pełna uznania dla kunsztu złodziejskiego fachu w Krasnojarsku.

Free download pdf