Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Pamiętam, że padał drobny deszcz i było dosyć zimno. Jechaliśmy przez niemenczynski las w
stronę Wilna. Przejeżdżając przez Wilno samochód w pewnym momencie się zatrzymał.
Konwojent poinformował, że nie wolno nam wychodzić z samochodu. Nie chciał powiedzieć
w jakim celu się zatrzymano. Postój nie trwał długo. Na koniec zobaczyliśmy, że po drabince
na skrzynię ładunkową samochodu wchodzi siostra Janka. Nasz widok jej nie uradował.
Samochód ruszył dalej. Matka, która dobrze znała okolice Wilna, stwierdziła, że nasza
ciężarówka skierowała się w stronę sławnego miejsca Ponary koło Wilna, gdzie odbywały się
masowe egzekucje polskich patriotów, rozstrzeliwanych zarówno przez Niemców, jak i Rosjan.
Matka, widząc dokąd nas wiozą, zaczęła się głośno modlić i nam kazała odmawiać pacierz, była
pewna, że będziemy rozstrzelani. Minęliśmy jednak to przerażające miejsce i po pewnym
czasie przywieźli nas na stację kolejową na obrzeżach Wilna, tu nas wyładowali przy torach
kolejowych i kazali czekać.
Cały czas pilnował nas ten sam żołnierz, który nas tu przywiózł. Na dworcu było już
bardzo dużo ludzi z paczkami, tobołkami, małymi dziećmi, tak jak my wyrwanych w nocy ze
swoich domów. Usiedliśmy na naszym dobytku i zastanawialiśmy się, co będzie dalej. Ja byłem
podekscytowany jakąś nieznaną podróżą, mój młodszy brat Tadeusz, który miał w tym czasie
9 lat, był raczej przestraszony, a co czuła moja mama, to tylko Pan Bóg wiedział. Największą
troską w tym momencie było to, czy Janka, moja siostra, która mieszkała w Wilnie na stancji i
zdawała właśnie maturę, się uratuje. W takiej niepewności minęło kilka godzin, w czasie
których ciągle przybywało wielu nowych wysiedleńców. Władza radziecka działała bardzo
sprawnie i nie zapomniała o jeszcze jednym wrogu ludu, mojej siostrze Jance i ku rozpaczy
naszej mamy przyprowadzili ją do nas.
Pod wieczór wielka lokomotywa parowa dalekiego zasięgu przeraźliwie gwiżdżąc
przetoczyła się, ciągnąc za sobą długi rząd brudnych bydlęcych wagonów towarowych.
Enkawudziści po raz kolejny odliczali, odhaczali w dokumentach i wreszcie wskazali wagon, do
którego mieliśmy się załadować. Na ścianach wagonu były umocowane półki drewniane do
spania i do ulokowania zabranego dobytku. Po środku wagonu stał piecyk żelazny, w podłodze
był wycięty niewielki otwór, który służył jako ubikacja. W bocznych ścianach pod dachem
znajdowały się małe zakratowane okienka, i dobrze, że były małe i nie dawały dużo światła, bo
przynajmniej nie było widać tego obskurnego, brudnego wnętrza. Po załadowaniu wszystkich
zgromadzonych na dworcu, ponownym wielokrotnym przeliczeniu, na koniec zaryglowano
drzwi wagonów. Staliśmy jeszcze parę godzin. W tym czasie mogliśmy się rozlokować, ułożyć
swoje pakunki i przygotować miejsce do spania. W naszym wagonie zostały umieszczone
cztery rodziny, nie było więc zbyt ciasno.
Kiedy usłyszeliśmy przeciągły gwizd lokomotywy, poczuliśmy szarpnięcie wagonem
do przodu i do tyłu - nie było wątpliwości, ruszyliśmy w nieznane, na wieczną zsyłkę na Syberię.
Rozległ się tylko tłumiony szloch kobiet i głośny płacz dzieci nieświadomych tego, co je czeka.
Tak rozpoczęła się nasza trzytygodniowa podróż koleją. Pociąg zatrzymywał się co pewien czas
na różnych stacjach, mogliśmy wtedy nabrać wody do mycia lub do picia. Raz dziennie
dostawaliśmy zupę, najczęściej kapuśniak, czasem kaszę jaglaną lub suszoną rybę. Gdyby nie
zapobiegliwość naszej mamy, nie wiadomo, czy dojechalibyśmy na tę Syberię, ale mama

Free download pdf