Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

zabrała sporo zapasów niepsującego się jedzenia i to nam pozwoliło przetrwać podróż. Byliśmy
świadkami wynoszenia zmarłych w czasie podróży, starszych ludzi, schorowanych, którzy nie
wytrzymali trudów i umierali z wycieńczenia i braku leków. Pewnego dnia pociąg stanął nie na
stacji, a w otwartym terenie. Konwojenci pootwierali drzwi wagonów i pozwolili wyjść za
potrzebą, ja oczywiście szybko z tego skorzystałem, przeczołgałem się pod wagonem na drugą
stronę i wreszcie sobie pobiegałem, aż tu nagle zauważyłem, że mój pociąg zaczął się oddalać.
Nie wiedziałem, co mam robić. Stojący w ostatnim wagonie konwojent wycelował we mnie z
karabinu i krzyknął, żeby jak najszybciej biec do niego, a ja, o ironio, co sił biegłem za
pociągiem, który miał mnie zawieźć na poniewierkę, on podał mi rękę i wciągnął do swojej
budki wartowniczej. Do rodziców dotarłem dopiero na najbliższym postoju.
Po paru dniach pociąg zatrzymał się na dłużej w Czelabińsku, gdzie była wielka łaźnia
miejska i poddano nas powszechnemu odwszawieniu. Wyglądało to w ten sposób, że
musieliśmy się rozebrać do naga, nasze ubrania oddać do dezynfekcji do tzw. weszobojki , a my
mogliśmy się dokładnie umyć pod prysznicem. Dla mnie, dwunastoletniego chłopaka to było
niemałe przeżycie, pierwszy raz widziałem tyle nagich ciał, a zwłaszcza płci odmiennej.
Po trzech tygodniach od wyjazdu z Wilna nasz pociąg zatrzymał się na stacji
kolejowej Kamarczaga niedaleko Krasnojarska. To była nasza stacja docelowa. Po
wyładowaniu naszego dobytku wszyscy zesłańcy stanęli rodzinami na stacji jak na targu
niewolników, podchodzili do nas różni ludzie z wojskowymi i zaczęli przebierać w świeżym
transporcie siły roboczej. Nasza rodzina nie była zbyt atrakcyjna, bo rodzice już nie pierwszej
młodości, dwoje dzieci, no i młoda dziewczyna, niezbyt przystosowana do pracy fizycznej. Po
dokładnym wypytaniu o zawody, czym się rodzice zajmowali, podjęli decyzje i wraz z jeszcze
jedną polską rodziną załadowali na ciężarówkę i przywieźli do miejscowości Szało, gdzie
mieliśmy przenocować w szkole. Następnego dnia rano usłyszeliśmy głośny warkot traktora,
który ciągnął za sobą drewniane sanie o długości ok. 4 metrów i szerokości 2 metrów. Okazało
się, że droga skończyła się w miejscowości Szało i dalej można jechać tylko takim dziwnym
pojazdem. Kazali nam się załadować na te sanie wraz z naszym dobytkiem, oczywiście w
towarzystwie konwojenta z karabinem, i traktor ruszył.
Jechaliśmy tak bezdrożami dziewiczej tajgi około 12 godzin. Teren był górzysty,
porośnięty przeważnie lasem sosnowym i modrzewiowym. Gdy traktor ciągnął sanie pod górę,
to ogień wydobywał się z rury wydechowej, gąsienice traktora głośno dzwoniły po kamieniach,
nieraz trzeba było pod gąsienice podkładać belki, bo traktor zakopywał się w miękkim błocie.
Mnie najbardziej dziwiła moc tego nadzwyczajnego pojazdu, jak sobie radził w takich ciężkich
warunkach, natomiast mama była przerażona, ciągle płakała im bardziej oddalaliśmy się od
ludzkich zabudowań.
Pod wieczór zaczęliśmy zjeżdżać z gór w rozległą równinę, tu zobaczyliśmy górską
rzeczkę, a niedaleko kilka małych domków. To był cel naszej podróży – mała syberyjska wioska
zbudowana specjalnie dla zesłańców i przez zesłańców, nazywała się Czeremuszka.

Free download pdf