Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

za stary, do pracy za młody. Wszyscy musieliśmy się meldować co miesiąc u komendanta
NKWD.
Po kilku dniach zorientowaliśmy się, że w Związku Radzieckim kto nie pracuje, ten
nie je i nie ma przydziału na kupno tak zwanego chleba, czyli gniota, a zapasy jedzenia się
kończyły i bieda zaczęła nam zaglądać w oczy. Tak jak wcześniej pisałem, pracowali tylko ojciec
i siostra, a do nakarmienia było pięć osób, więc sam zgłosiłem się do naczelnika, żeby mnie
skierował do jakiejś pracy. W ten sposób w wieku 12 lat rozpocząłem staż pracy na Syberii,
zarabiałem jakieś nędzne pieniądze, ale za to w rodzinie było trochę więcej chleba z przydziału.
Po kilku tygodniach mieszkania w szkole naczelnik przydzielił naszej rodzinie połowę
domku, druga połowa była zamieszkała przez Niemców nadwołżańskich, którzy zostali tu
przywiezieni dużo wcześniej i zdążyli się już trochę zagospodarować.
Gorzej było z nami, Polakami i Litwinami, zapasy żywności się kończyły, przydział
chleba za mały, trzeba było zacząć myśleć o zbliżającej się długiej i mroźnej zimie. Matka jako
kobieta mądra, doświadczona i przewidująca zaczęła działać energicznie, żeby zgromadzić
jakieś zapasy na zimę, bo nie mielibyśmy szans na przeżycie. Poszła więc do naczelnika i
poprosiła o wskazanie miejsca, gdzie mogłaby posadzić trochę kartofli. Naczelnik wskazał
kawałek działki leśnej, gdzie po wykarczowaniu młodych drzewek i skopaniu łopatą ugoru
posadziliśmy trochę ziemniaków. To była bardzo ciężka praca, ale pracowaliśmy we troje,
mama, ja i nawet mały Tadzik. Trochę kartofli kupiliśmy od starych zesłańców, trochę
dostaliśmy od naszych sąsiadów Niemców. Ze względów oszczędnościowych kroiliśmy je na
kilka części.
Jak wspomniałem wcześniej, wywieziono nas na Syberię w maju, dotarliśmy na
miejsce na początku lata, mieliśmy więc trochę czasu, żeby się przygotować do zimy. W lesie
zbieraliśmy dzikie jagody, jedliśmy liście dzikiego czosnku zwanego czeremszą, zbieraliśmy
szczaw, piliśmy sok brzozowy, no i jedliśmy bardzo smaczne orzechy cedrowe. Z
niecierpliwością czekaliśmy na nasze kartofle, które były bardzo starannie pielęgnowane,
okopywane, pielone, no i wreszcie dały całkiem niezły plon. Myślę, że te kartofle pozwoliły
nam przetrwać długą zimę. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o pomocy rodziny z kraju w
postaci paczek, które nam przysyłano.
Każda paczka była na wagę złota, każdy kawałek słoniny był dzielony na wiele części.
Przysyłano nam kaszę, suchy chleb, mąkę, sól, wędzoną słoninę... trzeba pamiętać, że był to
rok 1948 i rodzinie na Wileńszczyźnie było też bardzo ciężko.
Do moich obowiązków należało zaopatrywanie domu w opał, wydawać by się
mogło, że to nic trudnego, jeżeli w pobliżu osiedla było tak dużo lasów, ale było również wielu
chętnych na drewno. Latem szedłem w górę rzeki, tam ścinałem suche stojące drzewa, robiłem
z nich tratwę i na niej płynąłem w dół rzeki, aż do naszego osiedla, stamtąd to trzeba było tylko
drzewo przeciągnąć do domu. Nauczyłem się tego od moich starszych kolegów, którzy tę
robotę mieli już wypraktykowaną. Zimą suche drzewo przywoziło się na specjalnie do tego
przystosowanych sankach, można było również usiąść na nich razem z odpowiednio ułożonym
drzewem i z góry zjechać na dół, nie zawsze się to udawało i nieraz w połowie drogi trzeba
było zaczynać wszystko od początku.

Free download pdf