Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

dobrze się nagrzała, przesuwaliśmy ognisko dalej, a na nagrzane miejsce układaliśmy gałęzie
jodły syberyjskiej, ziemia spod ogniska zapewniała nam w nocy ciepło. Wieczorem przy
ognisku opiekaliśmy szyszki, a orzechy same się z nich wysypywały. Były bardzo kaloryczne, a
jednocześnie stanowiły wielki przysmak dla wszystkich spragnionych jedzenia. Wiele razy nas
ostrzegano, żeby nie wybierać się do tajgi bez przewodnika, opowiadano przeróżne zdarzenia,
kiedy nawet doświadczeni myśliwi błądzili wiele dni po bezdrożach tajgi, aż w końcu umierali
z wyczerpania i tylko przypadkowi zbieracze orzechów znajdowali po latach szkielety ludzkie.
Nam młodym wydawało się to tak nieprawdopodobne, że musieliśmy sprawdzić na własnej
skórze.
Pewnego razu, gdy mój traktor był w remoncie i czekałem na części zamienne, mój
kolega Zbyszek zaproponował wyprawę po orzechy. Był początek września, czyli najlepsza
pora na takie zbiory, często w końcu września zaczynał padać śnieg. Postanowiliśmy wyjść
wcześnie rano, zbierać orzechy tylko na skraju tajgi i wieczorem wrócić. Ponieważ nie mieliśmy
zamiaru nocować w tajdze, ubraliśmy się raczej lekko, wzięliśmy małe toporki i torby na
orzechy. Szliśmy na przełaj wypatrując cedrów wśród innych drzew i intensywnie zbieraliśmy
znalezione szyszki. Po około pięciu godzinach i napełnieniu toreb postanowiliśmy wracać do
domu. Zrobiło się chłodno, mżył lekki deszczyk. Obraliśmy kierunek powrotu, jak się nam
wydawało, prawidłowy, ale mimo parogodzinnej wędrówki tajga robiła się coraz gęstsza i
ciemniejsza, a jednocześnie i groźniejsza. Przedzieraliśmy się wśród wysokich traw i mokrych
zarośli, byliśmy porządnie przemoczeni, a jeszcze bardziej przestraszeni. Nie mogliśmy obrać
kierunku powrotu według słońca, ponieważ padał deszcz. Obraliśmy metodę określania
kierunku północnego przekazywaną przez starych Sybiraków. Na drzewie od strony północnej
powinno być więcej mchu, zaś od strony południowej powinno być więcej konarów. Okazało
się jednak, że chodziliśmy prawie w kółko. Żeby się upewnić, że tak było, robiliśmy siekierką
znaki na drzewach, nie mogliśmy zrozumieć, jak to się działo, że idąc na wprost, wracaliśmy na
to samo miejsce. Niestety nasze podejrzenia okazały się słuszne, po wielokilometrowym
marszu trafialiśmy na oznakowane przez nas drzewa. Zaczynało powoli się ściemniać,
doszliśmy do wniosku, że nie mamy tego dnia żadnych szans na powrót do domu i trzeba się
przygotować na nocowanie w tajdze. Próba rozpalenia ognia spełzła na niczym, zapałki zostały
przemoczone, a poza tym trudno było o suche drzewo w czasie mżawki. Teraz bardzo nam się
przydały zabrane toporki, pościnaliśmy młode jodełki, zbudowaliśmy mały szałasik, na ziemi
poukładaliśmy dosyć dużo tych jodełek w celu odizolowania się od wilgotnego i zimnego
podłoża. Zapadł mrok, weszliśmy do szałasu, lekki wiatr kołysał wierzchołkami drzew
powodując jednostajny szum, krople deszczu ciągle spadały. Byliśmy przemoczeni, głodni,
zmęczeni, a przede wszystkim bardzo mocno przestraszeni. Nasza sytuacja wydawała się
gorzej niż zła. Przypomniały się nam wszystkie przestrogi, najtragiczniejsze skutki takich
odważnych, no i niemądrych wycieczek do tajgi, oczywiście o spaniu nie było mowy.
Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli nie znajdziemy w ciągu 3 – 4 dni dobrej drogi do
domu, to bez ognia i jedzenia przy minusowej temperaturze w nocy nie mamy szans na
przeżycie.

Free download pdf